Fortepiany, synonimy i symbole, czyli „Złamane pióro” M.M. Borochowskiej

Małgorzata Maria Borochowska „Złamane pióro”

To była prawdziwa uczta, przyjęcie, bankiet, impreza i biesiada czytelnicza. Posiadała smak, charakter, fason, naturę i styl, które były jedyne w swoim rodzaju. Niezwykła podróż, tułaczka, ekspedycja po ludzkich myślach, zmianach i wyborach, które były tak niezbędne, żeby móc ruszyć dalej, a nie ciągle tkwić w nieurodzajnej pustce, którą zaserwowała przeszłość.

– Masz słabość do synonimów? – zapytał rozbawiony Jacob.

– Raczej do własnych, unikalnych, bezprecedensowych i kameralnych skojarzeń – odwzajemniła uśmiech. – Lubię słowa duże, niebezpieczne i przykre.

(Fragment powieści „Złamane pióro” M.M. Borochowska)

Continue reading →

Sposoby na uszczęśliwienie, czyli „Parker Pyne na tropie”

Agatha Christie „Parker Pyne na tropie”

„Parker Pyne na tropie”, to zbiór ciekawych zagadek, w których główną rolę odgrywa potężnie zbudowany, łysy jak kolano, mający okulary i małe błyszczące oczka były urzędnik państwowy lubujący się w statystykach. 209 stron zawiera dwanaście prac pana Pyna (niczym nasz Herkules, Poirot oczywiście! ;)).  Jest także panna Lemon i pani Oliver. Czyż to nie brzmi swojsko? 😉

Z góry przyjęte założenie może oszukać zmysły.

Parker, który niejednokrotnie pełni rolę detektywa (choć sam uważa się, za pomocnika sercowego), ogłasza się w Timesie, zachęcając osoby nieszczęśliwe, żeby przyszły do niego ze swoimi problemami, a on w 99,8% znajdzie sposób, żeby je uszczęśliwić. Problemy klasyfikuje do kilku głównych kategorii: choroby, nuda, żony mające kłopoty z mężami i mężowie mający kłopot z żonami.

Continue reading →

Pośmiertne podróże, czyli „Ja, anielica” w Arkadii na dole i górze

Katarzyna Berenika Miszczuk „Ja, anielica”, II tom serii

Oto dlaczego nie należy drażnić się z drzwiami. Mogą wepchnąć ci klamkę w plecy w najmniej oczekiwanym momencie.

To nie zasługa „ptasiego mleczka”, ani tym bardziej „red bulla”, to nasza zacna Wiktoria, bohaterka stworzona przez zdolną Katarzynę Miszczuk, używając swoich mocy, a może raczej wszechmocy, postanowiła zaserwować nam wycieczkę do Nieba. Tym razem zadanie było proste: przyprawić diabłu rogi, o pardon!- skrzydła (rogi mu już z Piotrusiem chyba przyprawiła ;)). To nie mogły być zwykle podróże między wymiarami i zaświatami, to musiało kipieć humorem i bulgotać przygodami!

Continue reading →

Nie tylko ogry mają „warstwy”, czyli „Panna Billy”

Eleanor Hodgeman Porter "Panna Billy"

Eleanor Hodgeman Porter „Panna Billy”

Kiedy Billy ma 18 lat umiera wychowująca ją dotąd ciotka. Sama na świecie dziewczyna postanawia zwrócić się o pomoc do dawnego przyjaciela swojego ojca, po którym „odziedziczyła” imię.
William Henshaw zgadza się przyjąć do siebie dziecko swojego kolegi, jednak ani on, ani jego dwaj bracia nie przypuszczają, że Billy nie jest chłopcem. Przybycie żywiołowej osiemnastolatki wywraca do góry nogami unormowane dotąd życie trzech panów.

Czyż to nie jest kuszący opis?! Eleanor Hodgeman Porter znana przede wszystkim z niezwykle ciepłej powieści „Pollyanna”, w 1911 roku napisała „Pannę Billy”. Ta niepozorna książeczka, z mało zachęcającą okładką, okazała się dla mnie prawdziwym zaskoczeniem! In plus oczywiście! 🙂

Continue reading →

„Rozgotowało się w Wodziejowicach”, czyli „Szynkadela” na patelni

Wiesław Pasławski "Szynkadela"

Wiesław Pasławski „Szynkadela”

Nasza polska dwustustronnicowa „Szynkadela”, produkt Wiesława Pasławskiego, to historia, w której absurd popycha groteskę, a ta ciągnie za sobą humor, miejscami nawet czarny. Dobra komedia ma to do siebie, że bawi, jednak nie przekracza granicy przesady, po której ból brzucha to niestrawność, a na nią nawet najlepsza śliwowica z piołunem nie zadziała. Czy tak było w przypadku tej książki?

Biznes jest jak narkotyk: wciąga i dla dobrego prosperowania potrzebuje coraz większych dawek, jednakże jednorazowy strzał może rozchwiać całą równowagę, wprowadzić w stan pieniężnej gorączki, bezsennych nocy z kalkulatorem, utraty kontaktów towarzyskich, znużenia fizycznego i wyczerpania nerwowego.

Continue reading →

Wsi spokojna, wsi (nie)szczęśliwa, czyli zgiełk Hardy’ego

Thomas Hardy „Z dala od zgiełku”

Ilekoć nakreślimy sobie nową linię postępowania, musimy zawsze zwalczać stan pewnego bezwładu, nie tyle może w nas samych, ile w określonych zdarzeniach, które zdają się niejako sprzysięgać po to, żeby nam przeszkodzić w dążeniu do poprawy naszego losu.

Dałam się spakować w podróż, z dala od zgiełku, gdzie wśród roju pszczół, rwących potoków, falujących urodzajnych pól skropionych potem pracujących na roli chłopów, rodzą się nie tylko jagnięta, ale przede wszystkim ludzkie marzenia i namiętności. Hardy moimi emocjami miotał tak, jak Hulk Lockim, a ja nie mogłam się oderwać od tej barwnej lektury, pozwalając plastycznym opisom rajcować w mojej wyobraźni.

Continue reading →

„Jednoosobowa brygada zombie” w akcji, czyli „Nocny prześladowca” Cartera

Chris Carter „Nocny prześladowca”, III tom serii

Jeśli to prawda, że oczy są zwierciadłem duszy, to w chwili śmierci jej dusza musiała umierać ze strachu.

Kiedy wydaje Ci się, że pragniesz „jazdy bez trzymanki” po cienkiej granicy strachu i przerażenia… jeśli jest Ci za gorąco i marzysz o dreszczach w upalny dzień… jeśli chcesz, żeby Twoja noc była nieprzespana, a serce biło ci w takim tempie, że masz wrażenie, jakby chciało wyskoczyć i pobiec w maratonie… gdy myślisz, że psychopaci już bardziej brutalni być nie mogą, a ich pomysłowość odnośnie zadawania bólu została wyczerpana (bo przecież tyle za Tobą thrillerów/kryminałów) – zapraszam na spotkanie z „Nocnym prześladowcą” Chrisa Cartera.

Obserwował, jak wyciera dłońmi łzy. Zastanawiał się, jak bardzo spotęgowałby jej strach, gdyby wydał jakiś dźwięk. Gdyby jej pokazał, że nie jest sama. Że on czai się w ciemnościach zaledwie trzy kroki od niej. Jak by zareagowała, gdyby wyciągnął rękę i dotknął jej skóry, jej włosów? Jak bardzo byłaby przerażona, gdyby szepnął jej coś do ucha?

Uśmiechnął się, widząc, że znów dygocze.

Może nadszedł czas, żeby to sprawdzić.

 

Continue reading →

„Ja, diablica”, czyli jak się bawić i nie umrzeć z nudów po śmierci ;)

Katarzyna Berenika Miszczuk „Ja, diablica”, I tom trylogii

Rozpiera mnie duma, że urodziłam się w roku 1988! Kto by pomyślał, że moje rówieśniczki, które pewnie mogłabym spotkać w piaskownicy lub podzielić się z nimi wafelkiem „Koukou Roukou”, będą pisać tak świetne książki! Olga Rudnicka kupiła mnie „Nataliami”, a Katarzyna Berenika Miszczuk „Ja, diablicą”. Horrendalne upały sprzyjały mojej wycieczce do Piekła, a gorrrąca atmosfera, podkręcana przez główną bohaterkę Wiktorię, utrzymywała się do końca, zapewniając mi świetną zabawę aż do finału (zamierzam to przedłużyć, bo już szykuję „Ja, anielicę” ;)). A przy okazji ile ciekawych rzeczy się dowiedziałam! 😀

Continue reading →

Na tropie legendy, czyli „Tajemnica Baskerville’ów” Doyle’a

"Pies Baskerville'ów"

Arthur Conan Doyle „Pies Baskerville’ów”

Nadeszła wiekopomna chwila! Mogę sobie w CV książkoholika wpisać, że WRESZCIE przeczytałam o przygodach Holmesa. To „wreszcie” nie oznacza dłużącej się lektury, ale spychanie poznania tego pykającego fajkę detektywa na dalszy plan. Zdecydowane pierwsze miejsce bowiem zajmuje u mnie postać Herkulesa Poirota, następnie Philipa Marlowa, więc Sherlock musiał się przepychać łokciami, żeby gdzieś się w tej czołówce kryminalnych klasyków uplasować. Myślę, że bardzo pomogły mu upały i wolnelektury.pl , gdzie książka w formie e-booka dostępna jest za darmo.

Nie ma tak złego mężczyzny, po którym by nie płakała kobieta.

Tajemnica Baskervillów (ten tytuł brzmi zdecydowanie lepiej, jak dla mnie) wywoływała u mnie ten przyjemny dreszczyk emocji, kiedy coś, co pewnie po czasie okaże się oczywiste, w momencie czytania o tym, jest zagadką, której nie potrafisz rozwiązać i kroczysz we mgle po trzęsawiskach, a twój puls dawno przekroczył dopuszczalne normy. Myślę, że Doyle zastosował również chwyt horrorowy, gdzie obawiasz się czy zza zakrętu nie wyskoczy ci jakiś duch, krzycząc w twarz „BU!”. Brrr!

Continue reading →

Warszawski kryminał, czyli czas-start „trylogii Szackiego”

Zygmunt Miłoszewski „Uwikłanie”, I tom trylogii Szackiego

– Pan prokurator odstaje od swoich niczym wzwód w klubie złotego wieku – powiedział terapeuta, zapalając światło w niewielkiej sali konferencyjnej, szpitalny odór mieszał się z zapachem kawy i świeżej wykładziny.

Spodziewałam się wielkiej petardy, fajerwerków na sto dwa, a otrzymałam poprawny warszawski kryminał, a że w Warszawie byłam ledwie kilka dni, które mogę zliczyć na palcach jednej ręki, to tak sobie średnio przypadliśmy do gustu, bo nie mogłam wczuć się w klimat stolicy zbrodni – a tak lubię wczuwać się w klimat!

Trzeba przyznać, że dotychczas nie spotkałam się z wnikliwą pracą prokuratora, bo przeważnie w kryminałach mamy samozwańczych lub licencjonowanych detektywów, a chyba najczęściej policjantów (komisarzy, inspektorów, konstablów i innych), więc takie prokuratorskie oko było czymś nowym, co jest plusem.

Co mogę powiedzieć o Teosiu Szackim? Może i był chwilami cięty, może jego biel włosa była niespotykana (taki wiedźmin wśród trzydziestopięciolatków), jednak tak sobie nagrabił, że moja sympatia do niego uciekała jak powietrze z urodzinowego balonika.

Continue reading →

„Kra kra krakowski kryminał”, czyli k(r)atastrofalne rozczarowanie

Paweł Oksanowicz „Kra kra krakowski kryminał”

No niestety, panie Oksanowicz, mój pociąg do pańskiego dzieła dumnie nazwanego „krakowskim kryminałem” wykoleił się przed metą. Choć próbowałam przesiadać się do różnych przedziałów, zmieniać pozycje, pory czytania, punkt widzenia i siedzenia, czytać w deszczu pod rynną, czy też w pocie w upały… nie! Po prostu mówię, że „Kra Kra” to dla mnie k(r)atastrofa. I stwierdzam to już po 110 stronach (całość 303)! Zastanawiam się, czy czarę goryczy przelały gacie w słoniki, czy może historia widelca i pośladka. Oj, nie trafił pan w mój humor, moje gusta, czy też moment życia, w którym podobne płytkie czytadło mogłoby mnie kręcić.

– Nie znam pana i nie mam ochoty znać.

– Wstań i załatwmy to jak mężczyźni.

– Co? Wszyscy załatwiamy się jednakowo.

 

Continue reading →

Dżentelmen z Dżakarty i Czesław z Tczewa, czyli „Szeleszczące wierszyki”

Urszula Kozłowska „Szeleszczące wierszyki Dżentelmen z Dżakarty”

Zaprzęgła Zuzka kózkę do wózka,

lecz Zuzzzka zrzuciła kózka.

Złości się koza, łzy leje Zuza.

Koza ma zeza, Zuza ma guza!

 

Szeleszczące wierszyki to jeden z kilku tomów serii książeczek edukacyjnych napisanych przez panią Urszulę Kozłowską. W 2014 roku wydano ją w wersji broszurowej, ale ktoś wpadł na pomysł, żeby tym razem wznowić wydanie i zrobić to porządnie! Książeczka jest całokartonowa, co oznacza jedno: żadne upaćkane, uślinione łapki tak szybko jej nie zniszczą przy przewracaniu stron! 🙂 Okładka foliowana umożliwi nawet starcie przyklejonego kukurydzianego chrupka! 😉

Continue reading →

„Czy ten rudy kot, to pies?”, czyli ubaw po pachy w kolorze blond

Olga Rudnicka „Czy ten rudy kot, to pies?”, II tom serii Martwe jezioro

Jestem zdecydowaną zwolenniczką zaczynania cykli od pierwszych tomów (o ile oczywiście są one dostępne/wydane). W przypadku twórczości Rudnickiej wolałam pierw poznać to, co udało mi się skompletować (Zacisze 13, Natalii5 i Cichy wielbiciel), a samotnie na półce leżał i czekał II tom Martwego JezioraCzy ten rudy kot, to pies? Miałam jednak nieodpartą pokusę sięgnięcia po coś lekkiego, idealnie orzeźwiającego na upały, więc machnęłam ręką, mówiąc: „pal sześć! Czytam!” i zupełnie niezorientowana w treści debiutu pani Olgi dobrałam się do tej lektury.

Pewnie byłoby mi łatwiej zrozumieć naturę Beaty, jej relację z Jackiem, ale… to wątek poboczny. Pod ostrzał przygód idzie Ulka, jackowa siostra, zdecydowana mistrzyni pakowania się w kłopoty. Jej świetnie nakreślona postać, a zwłaszcza zaskakujące przygody, które wręcz ją obsypują, wywołują salwy śmiechu. „Anioł stróż” w czerwonej czapeczce przenosi ją do zupełnie polskiej Irlandii, pakuje w sidła stróża prawa, sieć miłości i robi z niej kocią mamę w fartuszku perfekcyjnej pani domu z ogródkiem. Bunia, Stenia, Sławek, Kier, Karo, Pik i Trefl dodają kolorków i tak barwnym poczynaniom panny Nowackiej.

– To Wielków. Proszę, niech pani usiądzie – wziął ją delikatnie pod ramię i zaczął prowadzić w kierunku samochodu.

-Wielków? – powtórzyła zdziwiona, pozwalając obcemu mężczyźnie prowadzić się jak ciele na rzeź. – Wielków? Brzmi zupełnie jak polska nazwa…

– Bo to jest polska nazwa – spojrzał na dziewczynę zastanawiając się, czy obłęd w jej oczach wynika z szoku, czy jest może znakiem choroby dziedzicznej.

– Polskie miasto w Irlandii? – zdziwiła się, korzystając z rodzimej mowy, i zatrzymała gwałtownie. – Do tego już doszło? Coś takiego… – powiedziała pełna podziwu dla operatywności rodaków.

 

Continue reading →