O tym, że pączki kuszą (nie tylko w tłusty czwartek), przekonał się chyba niejeden słodkolubny ludek. Dobrze wysmażone mają chrupiącą skórkę, a prawdziwa marmolada z róży jest nie tylko smacznym „farszem”, lecz również afrodyzjakiem, który zapachem przyciąga spragnionych frykasa klientów. Hmm, ale jak to ma się do książki, którą właśnie przeczytałam? Otóż doszłam do wniosku, że romansidła są jak pączki: chociaż wiesz, że są przewidywalne i jedyne czym mogą cię zaskoczyć, to polewa (okładka) lub nadzienie (mniej lub bardziej wyraziste), to wciąż zajadasz się nimi z przyjemnością.
Uważał, że nie można dać szczęścia komuś, kto jest nieszczęśliwy. Można tylko dodać własne szczęście do cudzego.
Diabloprzystojny Nick Romeo (ach te niebieskie ślepia), jest samochodowym potentatem. Kiedy w dzieciństwie wymarzył sobie Ferrari, a później dostrzegł taki samochód w jednym z salonów, pokochał tę branżę i zbił na niej fortunę. Jako, że jest piękny i bogaty, to panienki zmienia jak rękawiczki i nigdy nie musi gonić tak zwanego króliczka. Może do woli wybierać i przebierać w ich futerkach, a także testować ich kondycję w łóżku. Aż do dnia, gdy na jego drodze wyrasta furiatka, przeklinająca w kilku językach…
Przez chwilę zastanawiała się, czy patrzenie na Nicka jest w stanie spalić tyle samo kalorii, co bieganie. Gdyby tak było, wszystkie kobiety mogłyby wyrzucić adidasy do śmietnika.
Jest niedzielny wieczór. Rosalie łapie gumę. Brat, który obiecał zadbać o dokupienie jej koła zapasowego, olał sprawę, dlatego dziewczyna wydzwania do wszystkich znajomych i swojego faceta, żeby pomogli jej i jej rozkraczonemu żółtemu garbusowi. Jak na złość nikt nie odbiera, więc Rosalie pozostaje tylko rzucać mięsem (temperamentna Włoszka) i czekać na zbawienną lawetę. I jak to w romansidłach bywa, akurat przejeżdżał tamtędy Nick (lawetą, a jakże!). Nieufna kobieta nie chce wsiąść do jego pojazdu, nie rozpoznaje w nim playboya (podejrzewa, że jest gwałcicielem lub innym psychopatą), w końcu jednak obdarza go odrobinką zaufania (feromony w powietrzu buzują) i pozwala odwieźć się pod dom. Nickowi od razu wpada w oko (pewnie przez to, że sama uważa się za ludzika Michelin). Pada propozycja randki, którą zbywa, wszak trwa od dwóch lat w nudnym związku. Poza tym w domu czeka na nią coś jeszcze…
Dave, który według mnie powinien dostać psią statuetkę psiego Oskara, jest rewelacyjnym urozmaiceniem akcji tej powieści! Mądre psisko zawsze znajduje się tam, gdzie powinno i nadaje wielu sytuacjom komizmu. On dobiera pani partnerów, przeżywa rozterki bohaterów i wiernie towarzyszy w smutkach i radościach. (Nie wiem czemu od razu miałam przed oczami Maksia ze zdjęć Agi z bloga nieterazwłaśnieczytam :))
Zarówno Rosalie, jak i Nick nie chcą się wiązać, nie szukają mężów/żon. Mają zasady, które… notorycznie łamią, ponieważ ciągle ich ku sobie jakaś niewidzialna, ogromnie magnetyczna siła, która stopniowo będzie zmieniać ich życiowe priorytety. Nie obędzie się bez kłamstw, niedopowiedzeń, przykrości i łez. Czy ta historia skończy się happy endem? Czy don juan się ustatkuje, a furiatka zaaplikuje melisę?
Książkę czyta się z wypiekami na twarzy (mamy kilka pikantnych scen łóżkowych napisanych z finezją) i nie można się od niej oderwać. Zgrabnie skonstruowana fabuła i dowcipne dialogi sprawiają, że chłonie się ją bardzo szybko, czerpiąc z tego przyjemność. To prawdziwy pączek, który cieszy i wręcz nie wypada go sobie odmówić! 🙂