Przez pięć tomów Hunter był prawie że kryształowy. Niezwykle uzdolniony, elokwentny, umiejący nad sobą panować, niezależnie od warunków pracy, czy presji czasu. Jego ciepłe spojrzenie topiło niejedno damskie serce, jednak nie związał się z nikim z niewiadomych przyczyn. Niewiele wiedzieliśmy o tym wybitnym śledczym. Do czasu, aż pojawił się ktoś, kto chciał rozmawiać tylko z nim, a przy okazji zaserwować mu psychoanalizę…
Nasze reakcje zależą od splotu okoliczności i naszej kondycji psychicznej w danym momencie.
Tym razem jest nietypowo już od pierwszych stron, bowiem zaczyna się od szarlotki, którą chce zjeść szeryf. Nie jest mu dane jednak zakosztować smaku aromatycznego ciasta, bo jest świadkiem poważnego wypadku. Ale to nie ofiara poruszy międzystanową machinę, tylko zawartość przypadkowo otwartego bagażnika jednego z pojazdów zahaczonych przez rozpędzony samochód. A Hunter właśnie pakował walizki na Hawaje…
Sprawa jest na tyle poważna, że do akcji wkracza FBI. Udział Roberta w śledztwie, czy mu się to podoba, czy nie, wydaje się jednak konieczny, ponieważ schwytany podejrzany właśnie z nim zamierza rozmawiać. Sprawa się komplikuje, bowiem Hunter zna zatrzymanego. Był jego serdecznym przyjacielem…
Nie mógł spać przez całą noc zbyt rozgoryczony, żeby zapaść w sen, zbyt wystraszony, żeby opuścić powieki i zbyt dumny, żeby płakać.
Carter w „Geniuszu zbrodni” podaje nam mordercę na tacy, a nie jak dotychczas kazał nam go śledzić i ścigać z językiem na brodzie. Dlaczego więc ta powieść nie jest nudna i wzbudza większe ciarki, niż te z początkowo zawoalowanym zbrodniarzem? Przeraża rozmach, brutalność, eksperymenty prowadzone na ofiarach, których liczba wzrasta z każdą rozmową, powiększając tym samym ogrom samego zła. Wszystko jednak odkrywane jest stopniowo, początkowo czytamy o tym z lekkim niedowierzaniem, żeby po chwili poczuć narastający ucisk w żołądku, zdając sobie sprawę, że autor opiera powieść na prawdziwych wydarzeniach.
We wcześniejszych tomach serii autor przedstawiał nam Roberta Huntera raczej pobieżnie, wskazując jego ulubione trunki, wspominając o stracie matki i bezsenności głównego bohatera. Tak naprawdę jednak nie poznawaliśmy jego emocji, nie mieliśmy okazji pogrzebać w jego przeszłości, żeby zobaczyć w nim nie tylko znakomitego stróża prawa, ale też człowieka, który swoim bagażem doświadczeń mógłby obdzielić kilka osób, a i tak miałby co dźwigać na barach. W tym tomie dowiemy się między innymi o przyczynach jego bezsenności, a także dlaczego nie ułożył sobie życia, jak jego, tym razem nieobecny, partner Garcia. Historia chwyta za serce!
„Geniusz zbrodni” to jak stąpanie po lodzie. Carter umiejętnie naciskał skorupę niepokoju, tworząc coraz większe pęknięcia, aż w końcu czytelnik wpadał z hukiem w lodowatą przestrzeń strachu, mając wrażenie, że krew w żyłach już nie krąży, zmrożona faktami, które tym razem nie są tylko wytworem wyobraźni autora. Jestem pod wrażeniem umiejętności pisarskich Cartera, który coraz wyżej zawiesza i tak wysoko ustawioną poprzeczkę, wciąż sprawnie ją przeskakując, starannie dbając o jakość swoich powieści. Dostarcza czytelnikowi mocnych wrażeń podkoloryzowanych brutalnymi opisami zbrodni i wznieca wciąż na nowo niecierpliwość w oczekiwaniu na kolejne tomy. Polecam, zdecydowanie!
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sonia Draga! 🙂