Największym problemem ludzi jest to, że zapominają, iż najczęściej liczą się właśnie drobiazgi.
Nie znam „miary” „Gwiazd naszych wina”, a okładka mówi, że to pozycja właśnie na tę miarę. Wątpię czy kiedykolwiek sięgnę po „Gwiazdy”, bo tyle już o nich czytałam, że nie byłyby dla mnie zaskoczeniem. „Wszystkie jasne miejsca” zwróciły moją uwagę już jakiś czas temu. Myślałam, że to będzie młodzieżówka, która porusza problemy dorastania, szaleńczego młodzieńczego zauroczenia i znajdzie receptę na problemy nastolatków, często tak potężne, że dorosły nie może ich unieść. Pobeczałam się, przyznaję, ale czy odnalazłam jasne miejsca?
Theo Finch myślał o śmieci. Dużo o niej myślał. Dociekał, jaką skuteczność mają różne sposoby odebrania sobie życia. Dzień w dzień wysyłał sygnały, że potrzebuje pomocy, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Przybierał pozy wariata, robił rzeczy, które dla otoczenia wydawały się głupie i bez znaczenia. Powierzchowne zainteresowanie, które przejawiali jego rodzice było kolejnym gwoździem do trumny…
Violet wyszła cało z wypadku, w którym zginęła jej siostra. Nie mogła pogodzić się z tą stratą, tym, że to ona żyje, a nie Eleanor. Na pokaz beztroska nastolatka, w głębi serca umierała każdego dnia, wciąż na nowo rozpamiętując dzień tamtej tragedii…
„Nie pamięta się dni, pamięta się chwile”
Miłość przychodzi niespodziewanie. Jednym napada w tramwaju, gdy wpadną na współpasażera, innych znów w drodze do szkoły, gdy rozsypią się notatki. Violet i Theo spotkali się na dzwonnicy, gdzie niewielki krok dzielił ich od odebrania sobie życia. Nietypowy początek ich bliższej znajomości sprawił, że nagle świat zaczął wydawać się bogaty w szczegóły, które warto dotknąć, posmakować, poczuć i opisać, bo nasi bohaterowie lubi słowa i otaczali się ich magią. Wspólny projekt naukowy, stał się przepustką do odmiany ich życia. Czy jednak była to długoterminowa zmiana? Czy tych dwoje będzie miało po co żyć?
To, że umarli nie znaczy, że muszą być dla nas zupełni martwi.
Trudna lektura, bo porusza ważne tematy, bez prześlizgiwania się po nich jak po wazelinie. I nie tylko chodzi tu o śmierć, bo wydaje mi się, że przede wszystkim w tej lekturze istotne było życie i to, jak najlepiej je przeżyć, wynurzając się z codziennych dołków, wypełzając z czarnych dziur rozpaczy, odnajdując jasne miejsca, często przydeptane lub przykryte zabieganiem. Bardzo podobało mi się, że autorka na końcu lektury szepnęła co nieco o tym, skąd pomysł na książkę i że zadbano o informacje, gdzie można szukać pomocy, gdy dopadnie nas depresja, czy ogólnie zbyt ciemne chmury przesłonią nasze myśli.
Książka, którą warto przeczytać, by dorosły strącił choć jedną klapkę z oczu, a młodszy czytelnik umiał wskazać miejsca/ludzi/rzeczy, do których mógłby dodać: „…to życie”. Bo warto żyć.