
Veit Etzold „Cięcie”
Parafrazując Hitchcock’a: książka powinna zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć.
Debiut Veit’a Etzolda przez 543 strony, ba! już nawet od okładki, zaburza względny spokój i serwuje doznania, które narastają z każdą minutą, z każdą budzącą się w „rybie” emocją. Dlaczego „rybie”? Bo „robak powinien smakować rybie, nie wędkarzowi”. A ten „robak”, jest WYŚMIENITY!!
Wydawało mi się, że widzę świat dookoła, że dostrzegam zło, bezmiar internetu i jego pułapki. Żyłam sobie jak pączek w maśle, a tu nagle przyszło ostre „cięcie”, które niosło za sobą przerażenie, strach, niesmak, brutalność i chaos.
Drżącą ręką przerzucałam kolejne strony, bo tak jak Clara Vidalis, często nie wiedziałam, czy chcę wiedzieć co przyniosą kolejne literki…
„Normalny człowiek – i to się odnosi do policyjnych profilerów, nigdy nie zdoła myśleć dokładnie tak, jak seryjny morderca, bo gdyby potrafił, sam by nim został. Może jednak wykorzystać jego zakrwawione buty, żeby przez jakiś czas w nich chodzić.”