Masz wygodną poduchę? Twoja wyobraźnia nie szwankuje i w razie potrzeby przemienisz się w sowę płomykówkę albo podmuch powietrza? Odróżniasz jaguara, geparda i leoparda (zwanego częściej lampartem)? Okej, to pozostaje nam tylko wziąć jakąś rzecz należącą do Liv i możemy ruszać sennymi korytarzami, otwierając drugi tom przygód sióstr Silver.
W gruncie rzeczy nigdy nie możemy być pewni, czy żyjemy na jawie. Może wcale nie jesteśmy prawdziwi, tylko istniejemy wyłącznie w czyimś śnie?
Liv i Mia mieszkają już w Londynie od czterech miesięcy, więc związek ich matki z Ernestem – ojcem bliźniaków Florence i Graysona – wydaje się być czymś poważniejszym, niż dziewczyny zakładały na początku. Czy jednak to jest dom, o którym zawsze marzyły? To pytanie wciąż wisi w powietrzu, niczym mgiełka, która jednak nie zakłóca burzliwego życia domowo-szkolno-uczuciowego sióstr Silver, zwłaszcza Liv, naszej głównej bohaterki. Dziewczyna bowiem dalej nocami przemyka sennym korytarzem, choć najgroźniejszy wróg został już unieszkodliwiony (na pewno?), tym razem w celach randkowych (nie lubię Henry’ego!) lub niczym Sherlock Holmes tropiąc potencjalnego „przestępcę”, który już dokonał włamu do serca ich opiekunki Lottie. Coś jednak czai się w ciemnościach, szeleszcząc złowrogo…
– Czy ty wiesz, ile trwa wieczność? (…) Dłużej niż dożywocie.
Szeleszczą również związki bohaterów. Liv chłonie wyrazy miłości od Henry’ego, niczym bezmyślna gąbka i wydaje się, że to całkowicie wystarcza jej do pozornego szczęścia w tym ich związku. Kiedy jednak dostrzega, że praktycznie nic o facecie nie wie, bańka mydlana w której żyła do tej pory pęka z charakterystycznym „plop” i robi się nieciekawie. W ruch idzie ważka (więcej nie zdradzę – trzeba poczytać 😉 )! Cały czas nie rozumiem dlaczego starsza siostra Silver leci na tego rozczochrańca? Ma pod dachem Graysona – ciacho, do tego miłe ciacho, które przejmuje się jej losem, nawet jakimś komplementem rzuci. Jest zdecydowanie fajniej przedstawioną postacią, niż ten obładowany problemami i patologią Henry, który tylko by się obściskiwał i najchętniej nic nie mówił o sobie… Czy jednak na pewno niczego nie mówi? Skąd Secrecy wie o tym, że nie zaliczył jeszcze Liv? I kim jest ta przebrzydła istota, tak mącąca w życiu szkolno-rodzinnym?!
Ależ to była przyjemna lektura, którą chrupało się niczym popcorn, ciesząc się zarówno jej smakiem – niewątpliwie podsycanym przez żywy język i humor świetnie oddany w tłumaczeniu pani Agnieszki Hofmann, ale także pomysł na kolejne perypetie z udziałem snów, mające wpływ na postawy bohaterów w ich jakże kolorowym nastoletnim życiu. Gier zaserwowała nie tylko emocjonujący i może chwilami cukierkowy wątek miłosny ku uciesze młodych spragnionych takich wrażeń czytelniczek, ale także dorzuciła „złą macochę” w ochrze, elementy roślinno-kryminalne, a także wciąż nierozwikłane tajemnice, które podkręcając ten przyjemny dreszczyk, nie pozwalały oderwać się od książki.
Komu jednak nie zasmakuje ten fantastyczny świat, może pokusić się o wypieczenie sobie rogalików Lottie, na które przepis znajdziemy na końcu książki – można zagryźć ewentualne rozczarowanie (myślę jednak, że te rogaliki prędzej podziałają jako przedłużenie obcowania z twórczością Gier). 😉 W załączniku znajdziemy także spis osób, które wystąpiły w powieści (dla tych, którzy będą czuć się zagubieni, chociaż myślę, że to mało prawdopodobne po lekturze tomu pierwszego), a także reguły śnienia. Aż chce się tego spróbować! – mówi to stara baba, która wkręciła się w młodzieżówkę. 😉
Kerstin Gier trzyma poziom! Piękna okładka kolejny raz nie jest tylko ślicznym opakowaniem, ale zapowiedzią niezwykłego klimatu książki i wręcz krzyczy: „czytaj mnie!”.
No to na co czekasz? 🙂
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina! 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniu:
Pingback: „Kwak rudy nie szczyty” czyli „Czerwień rubinu” Kerstin Gier |()