Ileż się na tę książkę naczekałam, skuszona zapowiedziami i rozentuzjazmowanymi opiniami innych czytelników! Jako zdecydowana psiara byłam ciekawa, czy kocie perypetie również i moje serce podbiją, bo przecież filmiki na youtubie z tymi czworonogami rozweselają mnie wielce. Gdy pojawił się Book Tour u Żuka, to fiknęłam z radości fikołka, nie mogąc się doczekać tej lektury. I niestety potwierdza się moja teoria o tym, że po zbytnim nakręceniu rozczarowanie boli podwójnie. Uwaga zapowiadam i ostrzegam – to będzie jęczypost marudusa pospolitusa!
Dwóm farmaceutom jak gwiazdka z nieba spada spadek po ciotce (rewelacyjny dobór słów 😉 ). I to nie byle jaki spadek! Własna apteka, co z tego, że na wygwizdowie. Kto by nie spakował manatków i nie wybył z Lublina, byle tylko spełniać się w zawodzie. Do Kraśnika więc przyjeżdża Marylka, Sławek i Belzebub Lipscy (ale siara 😛 ). Kocur o piekielnym imieniu całkowicie podporządkował sobie domowników, zwłaszcza swoją pancię, która bardziej przejmuje się jego pustą miseczką, niż burczącym brzuchem męża. Jednak to nie jest zwykły kot, to kot obronny, który potrafi nie tylko tarzać się w piasku po starych ziemniakach, ale przede wszystkim zamiast myszy, łowi… nieboszczyków.
Przez chwilę człowiek i kot wpatrywali się w siebie, trwając nieruchomo. Belzebub wykazał się lepszym refleksem. Morda absolutnie nie przynależała do jego inwentarza ludzkiego i nie miała prawa plątać się po terytorium, które objął w posiadanie.
Co można zrobić z niechcianym trupem? Najlepiej puścić go w obieg po okolicy, a że żadnemu sąsiadowi nie będzie w smak taki zimny „kurhanek” z kryminalną przeszłością, więc trochę po śmierci powędruje, niczym błądzące dusze w Hadesie. Sprawa oczywiście będzie rozwiązywana spektakularnie przewidywalnie, emocji będzie tyle co kot napłakał, a to, co przy okazji wyjdzie na jaw będzie przypisane najbardziej oczywistemu sprawcy. Śmiać się, czy płakać?
Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki, kiedy więc zasypała mnie lawiną nazwisk i imion podobnie brzmiących (Maryla, Matylda i Malwina), do tego szczególnie nie próbując przedstawić mi postaci (zakładając pewnie, że jej poprzednie książki przeczytałam), miałam wrażenie, że czytam rodowód Jezusa (początek Ewangelii Mateusza)! Więc choćby nie wiem jak starał się kot, to nie wyliże tego nieprzyjemnego poczucia, że książka była skierowana do innej grupy czytelników i jako samoistny byt według mnie się raczej nie obroni…
Nie zaśmiałam się ani razu. To takie smutne, bo należę do osób wesołych, które potrafią docenić zabawne rzeczy w książkach, zaśmiewają się z pierdołek i sucharów, ale i humorem misternym niczym szachowa strategia również nie pogardzą. W „Nieboszczyku” ani dialogi mnie nie rozśmieszyły, ani cała wędrówka nieboszczyka, ani żadna rzecz, która jego jest. Żadna też postać nie dostała orderu osobistości sympatycznej, o zabawnej nie wspominając (jedynie te siostry od Płaczków były w miarę do przełknięcia)… Pomijam fakt, że jeśli chodzi o warstwę kryminalną to miałam ochotę wyć, bo wizja policjantów i całego dochodzenia była boleśnie kiepska. Już wiem! Gdyby akcję tej książki osadzić w jakimś, hmm… XIX wieku, a może XVIII? to może by się obroniła, zwłaszcza jeśli chodzi o weryfikację dowodów w sprawie (rozumiem, że w policji bida piszczy i jak jest morderstwo, i nie ma sprawcy, to się zamiata wszystko pod dywan, a tę ziemię z paprotek i inne włókna wywala się na kompost…). No dobra, może za bardzo nakręciłam się, że to będzie kryminał, a to miała być przecież czarna komedia skierowana do kobiet, najlepiej tych lubiących koty, czarne koty i poprzednie książki o Kraśniku. Jestem więc w ocenowej czarnej du… żej rozterce (skoro już tak tym czarnym kolorem maluje się mój świat…), bo zawiodłam się na całej linii i nie zakosztowałam rozrywki, choć była mi ona potrzebna po pracy…
Ostrzegałam, że będę marudzić, więc najlepiej będzie przekonać się na własnej skórze, czy do „Nieboszczyka wędrownego” poczuje się kocimiętkę, czy może też zapachnie dawno niezmienianą kuwetą… Mnie nie zachwyciło, aczkolwiek cieszę się, że skosztowałam twórczości z naszego polskiego podwórka i myślę, że może w innych okolicznościach czytelniczej przyrody jakaś książka pani Kursy mi zasmakuje. Na pewno będę chciała jeszcze dać tej pisarce szansę, dlaczego? Bo jako jedna z nielicznych poprawnie napisała „ożeż”! 😉
„Wędrowny nieboszczyk” przywędrował do mnie od Żuka z Żukoteki, w ramach jej pierwszego Book Toura 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniach:
1 czyli książka na jeden raz – do zapomnienia po przeczytaniu
- 21. kradzież