Klaus-Peter Wolf najwyraźniej należy do tego gatunku mężczyzn, których nie powinno się oceniać po tym jak zaczynają, ale po tym, jak… piszą kontynuacje. 😉 „Krew we Fryzji Wschodniej” w porównaniu do części poprzedzającej była niczym wiatr, który porywa i rozwiewa wątpliwości, co do talentu autora. Jak tym razem wypadła nadkomisarz Klaasen?
Głupi biegają, rozumni czekają, a mądrzy robią, co zrobić mają.
Po poprzedniej akcji, gdzie skutecznie ujęli sprawcę morderstw we Fryzji Wschodniej, pozostał Ann Kathrin kot Willie i pusty dom, o wiele za duży dla niej samej. Postanawia więc ulec Wellerowi, pozwalając mu skraść jej całusa… no może nie tylko jednego, rozpalając żar jego uczuć do czerwoności. Pojawiają się wyrzuty sumienia, że zaniedbuje syna, bo kontakty z nim są dość sztuczne. Kobieta pląta się w gąszczu swoich uczuć, aż pewnego dnia, po rowerowej przejażdżce znajduje na progu swego domu zapakowane w worek zwłoki starszej kobiety. Ktoś ewidentnie podrzucił je właśnie jej. Dlaczego? Kim jest ta kobieta i co ma wspólnego z panią Klaasen? Oto zagwozdka. Monitoring, który zamontowała wokół domu tajemniczo wyłącza się na moment podrzucenia „prezentu”. Padają podejrzenia, że to Eike, jej syn, zrobił matce psikusa… Czy nastolatek mógłby chcieć w ten sposób zwrócić na siebie uwagę wiecznie zapracowanej policjantki? Sprawa okaże się bardziej skomplikowana…
Straszne rzeczy stają się jeszcze gorsze, gdy zyskują ramy przyzwoitości i uprzejmości (…).
Podczas czytania książki notorycznie towarzyszyło mi zdumienie, że tak diametralnie różni się ona od „Mordercy z Fryzji Wschodniej”. Sprawa, którą przyszło rozwikłać pani nadkomisarz jest wielowymiarowa, wątki zarysowane są ciekawie, a postacie ze strony na stronę zyskują wyrazistość. Nie brakuje dreszczyku emocji, bo chociaż od pewnego momentu znamy nazwisko sprawcy, jest on trudny do namierzenia i bawi się z Ann Kathrin w kotka i myszkę, sprawdzając jej policyjną biegłość. Wow, to było naprawdę dobre!
Ann również nie jest już lukrowanym cukiereczkiem, który tak się toczy, że przypadkiem nadzieje się na niego sprawca. Zdecydowanie więcej widać u niej cech racjonalnego policjanta (choć również było kilka akcji, w których jej logika najwyraźniej przysnęła ;)). Ciekawi mnie, czy autor postanowił fiksację Klaasen na punkcie zabójców jej ojca przeciągać jeszcze przez wiele tomów, żeby w końcu sprawca okazał się prawdziwą bombą, która rozdziawi czytelnikowi usta? Czekam z niecierpliwością, jak ten wątek zostanie rozwiązany.
Książka zdecydowanie podobała mi się również dlatego, że poruszała problem czarnej pedagogiki (ten nurt bada wpływ przemocy psychicznej na rozwój dziecka). Wolf pokazuje zwichrowaną psychikę dorosłego, który w dzieciństwie doświadczał znęcania, upokarzania od wychowawcy, posiadającego decydujący wpływ na jego rozwój w tamtym okresie. Jeśli pozwolimy sobie na głębszą refleksję, to zagra nam w duszy nutka współczucia dla tej osoby, która pewnie niejednokrotnie wypłynęłaby na korzyść dla sprawcy. Ann Kathrin musiała więc pokazać, że ma twardą pupę i mimo swojej wrażliwości, prawo stawia ponad swoje emocje.
Wolf pokazał klasę (tłumaczenie również zasługuje na brawa), umiejętnie doprawiając ten kryminał czarnym pedagogicznym pieprzem i sprawiając, że nie tylko wyszła z tego interesująca powieść osadzona we wschodniofryzyjskim klimacie, ale także zajmująca obyczajówka dająca do myślenia. Polecam zaczynać przygodę z Wolfem właśnie od tego tomu, a „Mordercę z Fryzji Wschodniej” czytać w roli dokładki i dopowiedzenie do tej powieści.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina! 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniu: