Klaus-Peter Wolf, znany niemiecki scenarzysta, autor prawie pięćdziesięciu książek dla dzieci i kilkunastu powieści, zarówno dla młodzieży, jak również thrillerów, „Mordercą z Fryzji Wschodniej” rozpoczyna cykl z komisarz Ann Kathrin Klaasen w roli głównej. Przyciągająca wzrok okładka zapowiada soczystą porcję niemieckiej prozy, czy tak było?
Stowarzyszenie „Tęcza” zajmuje się osobami z dysfunkcjami i deficytami rozwojowymi. Rodziny osób niepełnosprawnych intelektualnie powierzają „Tęczy” pieczę nad bliskimi, a także pozwalają na dysponowanie ich majątkiem, na przykład w celu utworzenia placówek, gdzie chorzy będą mogli uczestniczyć w terapiach zajęciowych. Wiele działań stowarzyszenia wydaje się zastanawiających, więc kiedy zaczynają ginąć członkowie zarządu i osoby związane z „Tęczą”, policja postanawia się przyjrzeć działalności tejże instytucji pomocowej. Morderca jednak nie próżnuje, skreślając z listy kolejne nazwiska. Każde zabójstwo dokonywane jest na inny sposób, więc gdyby nie fakt, że osoby uśmiercone były związane ze stowarzyszeniem, można byłoby pomyśleć, że sprawców jest kilku…
Są tylko trzy motywy, mówił jej ojciec. Miłość, nienawiść lub chciwość. Często jedno rodzi drugie. Miłość przeradza się w nienawiść. Nienawiść w chciwość. Czy można bardziej kogoś zniszczyć jak właśnie przez to, że przywłaszczymy sobie wszystko, co posiada?
Do akcji przydzielona zostaje Ann Kathrin Klaasen. O kobiecie wiemy niewiele, zwłaszcza jeśli chodzi o jej wygląd. Pewnym jest, że nie zapomnimy jej dwojga imion, bo notorycznie będzie się ono powtarzać (brakowało mi synonimów, oj brakowało). Pani komisarz, a właściwie nadkomisarz, przechodzi właśnie przez trudny okres w swoim życiu uczuciowo-rodzinnym. Mąż ją zdradza, w końcu wyprowadza się zabierając ze sobą ich syna. A powód znany z większości kryminałów: za dużo policyjnej pracy, za mało chwil poświęconych najbliższym. Nawet na urlopie praca nie daje Ann Kathrin o sobie zapomnieć, więc kobieta zaniedbuje rodzinę i rusza tropem przestępcy. No właśnie… tak jakby rusza, bo niewiele doświadczymy policyjnych akcji, uczestnictwa przy sekcji, czy innych analiz dowodów. Odniosłam wrażenie, że chwilami kryminał szedł w odstawkę, a autor usilnie chciał przybliżyć nam historię życia każdego nazwiska, które pojawiło się w książce (a sporo ich było, jak na niecałe 300 stron). Pewnie takie wstawki obyczajowe przyjęłabym z radością (Nele Neuhaus radzi sobie z tym znakomicie), gdyby nie oddalały nas od śledztwa, które mimo wszystko powinno być osią kryminału. Ale wróćmy do pani komisarz. Przy analizowaniu sprawy stowarzyszenia, poznaje jedną z podopiecznych – Sylvię Kleine, która najwyraźniej budzi jej wszelakie uśpione instynkty macierzyńskie, bo z niewiadomych przyczyn od razu ją tak polubia, że nawet z nią sypia (kulturalnie, rzecz jasna, jak matka z córką). Nie ukrywam, że to w tej książce zdziwiło mnie najbardziej, ta nieodpowiedzialność i nieracjonalne zachowania Klaasen, a przy tym jej ślepota, zwłaszcza jeśli chodzi o tropy zbrodni. Ja nie wiem, za co oni ją trzymają na tym stołku we fryzyjskiej komendzie. 😛
Książki nie czyta się jednym tchem. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie zawiniło tu tłumaczenie. Występują zwroty, które jakoś zgrzytają (np. „krótko wcześniej”), a „Ann Kathrin”, o czym wspominałam, pojawia się zbyt często. Kto wie, może to Wolf ma taki styl, a pani Eliza Piecul-Karmińska tylko wiernie go odtwarza? Przekonamy się wkrótce, bo mam zamiar dać autorowi jeszcze jedną szansę i sięgnąć po „Krew z Fryzji Wschodniej”.
Nie mogę powiedzieć, że to zła książka, bo daleko jej do niestrawnych gniotów. Zastanawiam się tylko, czy autor nie chciał poruszyć zbyt wielu tematów w jednej powieści, nie koncentrując się na sednie sprawy: seryjnych zabójstwach. Zdrada, wykorzystywanie osób niepełnosprawnych (żerując na ich nieświadomości), kłamstwa, pracoholizm – cały kalejdoskop trudnych kwestii, na pewno wartych uwagi, tylko mam wrażenie, że morderca złapał się sam, a główna bohaterka powinna udać się na jakąś terapię, bo zachowuje się irracjonalnie. 😉
„Morderca z Fryzji Wschodniej” to książka dla tych, którzy dopiero wgryzają się w świat niemieckich kryminałów, chcą podreptać po wattach, patrzeć na wiele odcieni ludzkich zachowań i typować mordercę z szerokiego grona podejrzanych. I choć może nie będzie drżenia rąk, skurczów żołądka, a krew w żyłach nie zamarznie, to coś tej książki nie pozwala odłożyć na półkę. To trudne do zdefiniowania „coś” trzeba przetestować na własnej skórze i ocenić, czy towarzystwo Ann Kathrin przypadnie do gustu. My się umawiamy na kawę, bo jestem ciekawa, czy odzyska równowagę po tych życiowych zawirowaniach.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina! 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniu: