Perypetie „Drużyny Kamienia”, czyli „Wiedźmy” część druga

Olga Gromyko „Zawód: Wiedźma”, część II

Dopaść tę książkę (a najlepiej całą serię) w wersji papierowej, to byłby naprawdę wyczyn! Nie pierwszy już raz zdarza mi się, że książki wydane około roku 2010 (o tych przed tym rokiem już nawet nie wspominając!), po prostu są nie do zdobycia! Przekopywanie księgarni (internetowych i stacjonarnych) nic nie daje, nurkowanie w antykwariatach również, a jeśli oferta pojawi się na portalu typu allegro, to cena jest horrendalna! To naprawdę przykre, bo mam ogromną ochotę na wiele pozycji z tych lat, na które niestety przychodzi mi polować na „chomiku”, gdzie jakaś dobra dusza, popełniając mnóstwo literówek, raczyła mi je przepisać w formie ebookowej. Tak też było w przypadku tej lektury (oczywiście najpierw się upewniłam pisząc do człeka posiadającego książki, czy zakończenie się zgadza i wybiórcze fragmenty, żeby nie marnować czasu na czytanie wypocin jakiegoś podlotka, który wpadł na genialny pomysł podawania się za autorkę i wepchnięcia mi pod dany tytuł swojego autorskiego dzieła 😛 ).

Druga część serii o wiedźmie w wykonaniu Olgi Gromyko, to znów świetna lekka fantastyka. Co prawda w tej książce dochodzi nam kolejny bohater – troll, który wraz z naszą miedzianowłosą i wampirem, tworzą coś na kształt „Drużyny Kamienia”. 😛 To bardzo adekwatna nazwa, ponieważ głównie o kamień i zamknięcie wiedźmiego kręgu w Dogewie chodzi. Perypetie tej wesołej gromadki są bardzo zabawne, czasem śmierdzące (bagno zombiaków, fuuuuuj!) i nieprzewidywalne (stuknięty nekromanta), komentarze i dialogi także trzymają poziom i pozwalają posuszyć ząbki w uśmiechu. Wolha, co bardzo mi się podoba, nie jest doskonała: jęknie i kwęknie, zapomni zaklęcia, a to, które zastosuje niekoniecznie przyniesie zamierzony efekt. Świetnie ujęte we wzmiance o tej książce: Typowa kobieta, ze słabością do czarusia typu “blond Bond”. Idzie za nim na koniec świata, choć wie, że to…wampir. Jak każdy facet? 😀

Plastyczne opisy, ciekawe stworzenia, konne przejażdżki, turniej łuczniczy i romantyczne wzmianki są bardzo zadowalające. 😉 Pojawia się też kilka kwestii rozpoczynających wątki, które zapewne znajdą swoje rozwiązania w tomach kolejnych, a to sprawia, że zaciskam zęby i jestem gotowa na kolejne przygody z wersjami przepisanymi z „gryzonia”(a chciałam dać zarobić! Chciałam! To nie. Wydawnictwo gardzi! :P) – czego nie zrobi się z ciekawości i jak się człek wkręci w historię! 😉

Znawcą i fanką fantastyki nie jestem (póki co :P), ale dzięki Oldze Gromyko i jej książkom, coraz większe mam ciągotki, żeby tę dziedzinę literatury poznawać, zwłaszcza, gdy zaserwowana jest w tak lekkostrawnej formie, do tego okraszonej wątkiem miłosnym. Oj tak! Od zawsze lubiłam rozterki sercowe bohaterów, ale nie w formie ckliwej i mdłej, bo cukier szkodzi nie tylko w życiu. Tu mam ładnie wyważone składniki zabawne, przygodowe i romantyczne, więc uciecha jest wielka, a czas płynie za szybko, bo książki pochłania się jednym tchem. 🙂

Oby tak dalej! 🙂