Pewnie nie przeczytałabym „Buszującego w zbożu” Jerome Davida Salingera, gdyby nie to, że pojawiła się na pierwszej pozycji listy lektur pierwszoklasisty gimnazjalnego. Rzuciłam pobieżnie okiem na opinie, które zapaliły w mojej głowie lampkę ostrzegawczą i zabrałam się za czytanie. Włączyłam odbiór krytyczny, chcąc nie przeoczyć rzeczy, które dziecko w tym wieku może uznać za kuszące.
Już na wstępie przeraził mnie prosty, ba! prostacki język. Dobra rozumiem, że narrator jest szesnastolatkiem, ale czy naprawdę wszystko musi być cholerne, gówniane, orzygane, a wokoło sami wyciskający syfy debile, sukinsyny i cioty? Pomijam fakt, że to buntownik, którego wszystko dołuje (co mi się udzielało, jak czytałam, że dziecko nie widzi niczego dobrego, nie umie powiedzieć co mu się podoba…), który wyleciał już z kilku szkół za wagary… Do tego pije i chwali się, że był narąbany, pali jak lokomotywa (Marlowe to przy nim malutka ciuchcia), a na dodatek podnieca się życiem seksualnym kolegów, którzy w wieku 14 lat stracili cnotę. Dużo przemocy i rozwiązań siłowych, a jak ich nie ma, to nasz główny bohater stwierdza, że jest tchórzem i nie ma jaj. Na domiar złego chłopcze kłamie jak z nut, a wszystko uchodzi mu płazem!
Jestem zniesmaczona, może nawet zbulwersowana, że to ma być lektura dla dziecka z pierwszej klasy gimnazjum. Nie wiem co ona ma dobrego wnieść do życia nastolatka, zwłaszcza w czasach, gdzie po przeczytaniu książki nie będzie miało jak podzielić się refleksją z rodzicem, który zapracowany wróci do domu i walnie się na kanapę spać. Ciekawe, czy chociaż zdziwi się, gdy zobaczy w zeszycie do polskiego plan ramowy tej książki i punkt pod tytułem: spotkanie z prostytutką…
Przez 300 stron nie zauważyłam jakiejś znaczącej przemiany owego nastolatka (w sumie trudno się zmienić w kilka dni…), więc jest antywzorem dla młodzieży, która mając trzynaście lat zaczyna zarówno dojrzewać, jak i szukać autorytetów wśród kolegów i koleżanek… Nie wiem czy ostatnie sceny przemówią do umysłu młodzieży i dadzą coś do myślenia. Szczerze? Bardzo w to wątpię.
Za co doceniam książkę? Za ponadczasowość. Pisana w połowie XX wieku, a wcale nie widać różnicy między zachowaniem i mentalnością obecnych nastolatków, a historią tego chłopaka sprzed 60 lat. Kolejna cecha na plus, to faktycznie zachowanie stylu takiego podwórkowego chuligana, a także prostoty męskiego rozumowania. Tylko, że to dostrzegam ja, jako osoba dorosła.
Podsumowując, w jakimś sensie jest to ciekawa pozycja, ale stanowczo dla osoby, która ma już ukształtowaną hierarchię wartości, a jedną z pobudek, która zachęca ją do przeczytania książki jest ciekawość myślenia nastolatka , całkiem pogubionego w życiu. Na pewno nie umieściłabym tej książki w kanonie lektur szkolnych, chyba że liczyłabym, że nie zostanie ona przeczytana…