Fortepiany, synonimy i symbole, czyli „Złamane pióro” M.M. Borochowskiej

Małgorzata Maria Borochowska „Złamane pióro”

To była prawdziwa uczta, przyjęcie, bankiet, impreza i biesiada czytelnicza. Posiadała smak, charakter, fason, naturę i styl, które były jedyne w swoim rodzaju. Niezwykła podróż, tułaczka, ekspedycja po ludzkich myślach, zmianach i wyborach, które były tak niezbędne, żeby móc ruszyć dalej, a nie ciągle tkwić w nieurodzajnej pustce, którą zaserwowała przeszłość.

– Masz słabość do synonimów? – zapytał rozbawiony Jacob.

– Raczej do własnych, unikalnych, bezprecedensowych i kameralnych skojarzeń – odwzajemniła uśmiech. – Lubię słowa duże, niebezpieczne i przykre.

(Fragment powieści „Złamane pióro” M.M. Borochowska)

Emily, wybitna dwudziestopięcioletnia pianistka, która większość swojego życia przegrała (nie tylko na fortepianie), wyjeżdża na wieś do starego domu swoich dziadków, gdzie postanawia napisać powieść. To ma być jej spowiedź, ubrana w symbole, fantastykę, ale jednocześnie wyrażająca wszystkie jej niepokoje i obrazująca walkę, jaką musi stoczyć sama z sobą, żeby pogodzić się z przeszłością i odkryć, jak wiele jest warta. Już wcześniej, na uczelni swojej znajomej (która jest świetną przyjaciółką), zauważa przystojnego ciemnoskórego mężczyznę, który odegra znaczącą rolę w jej życiu. Nie ma tu miejsca na tani romans. Emily i Jacob będą ze sobą rozmawiać, debatować, deliberować, konwersować, kontrargumentować i pertraktować, poznając się nawzajem, a rodzące się między nimi uczucie będzie ukoronowaniem, uwieńczeniem, kropką nad „i” tego, co sobie przez wspólny czas dali. Poruszą tematy wiary, rasizmu, ekologów i wielu innych, docierając się wzajemnie i wielokrotnie się raniąc. Wypiją hektolitry kawy, wypalą kilkadziesiąt papierosów, zmokną na deszczu i ogrzeją się przy kominku.

W książce mamy sporo fragmentów pisanej przez Emily powieści. Zawarto w niej opis świata pozbawionego słońca, czekającego odkupienia i wybawienia. Jest mnóstwo symboli, nie tylko zawoalowanych synonimami, ale przede wszystkim ukrytych w przedmiotach i postaciach, ich sposobie bycia i spojrzeniu na świat.

Cały czas nadciągali odziani w błyszczące zbroje Góranie, mali Doliniarze, Mokradanie ciągnący wózki z mokrym piaskiem, De Watki niosące swój totem, Ludzie, Czarodzieje w czerwonych kapturach i Ekonadzy śpiewający oratoria i psalmy.

(Fragment powieści „Złamane pióro” M.M. Borochowska)

Zebrany oręż, pod wodzą Wybranej, która ujarzmiła żywioły i zdobyła przychylność Generała, ma stoczyć bitwę z morderczymi fortepianami. O światło. O to, żeby już nie było mroku i czarnej nicości.

Pani Borochowska serwuje nam jeszcze coś. Bajkę. O królu, który za namową księżniczki (jego przyszłej małżonki, jak to w bajkach bywa), zmienia się, stając się nie tylko wizualnie piękniejszym, ale przede wszystkim umacnia się wewnętrznie. Kształtuje nie tylko swoje ciało, ale i charakter, przemieniając się z brzydkiego kaczątka w prawdziwego łabędzia.

To nie była łatwa książka, którą można zabić czas. To nie była lektura, która wyłożyła wszystko na tacy i okrasiła prostym językiem, nie zmuszając do przemyśleń. „Złamane pióro” to jeden wielka mozaika symboli, alegoria, przenośnia i metafora codzienności. To różnobarwna ścianka, która dopiero po czasie, przemyśleniu, przekręceniu elementów składowych, zaczyna tworzyć jednolitą, jednobarwną, ukształtowaną całość. Zastanawiam się, jak pani Małgorzacie udało się tak trafić i zbudować powieść, w której znalazłam tyle wspólnych myśli, a także odniesień do mojego życia. Nie mogę wyjść z podziwu. 🙂

Wydaje mi się, że wiele osób może nie podołać mnogości synonimów, czasem może nazbyt górnolotnym słowom, zachowaniom bohaterki, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć i pewnie niejeden zamknąłby ją w wariatkowie. Kto jednak ma ochotę być koneserem i spijać niespiesznie, łyk po łyczku, historię o odnajdywaniu siebie w kobiecości, w miłości, przyjaźni i w zgodzie z przeszłością, to jest to pozycja obowiązkowa.


Za możliwość przeczytania powieści serdecznie dziękuję autorce.

 

  • Już na początku recenzji się uśmiechnęłam. Pamiętam, że za „synoniny” polubiłam Emily. Bardzo fajnie, płynnie, barwnie, interesująco i ciekawie napisany tekst! 🙂
    Powieść zbiera dużo pozytywnych opinii, jeśli ktoś jest zainteresowany przeczytaniem innej, oprócz tej – bo się waha i zastanawia – to powiem dwie rzeczy: nie zastanawiaj się!
    Oraz zapraszam na recenzję książki na
    askier-pisze.blogspot.com

    • Stworek vel Oka

      Bardzo dziękuję za Twój komentarz i zawarte w nim miłe słowa. 🙂
      Mam nadzieję, że twórczość Pani Borochowskiej trafi do jak największego grona odbiorców, bo, tak jak napisałaś: warto! 🙂

  • Cieszę się, że tak mocno doceniłaś tę książkę bowiem ja również będę miała przyjemność przeczytać ją w ramach współpracy z autorką 🙂 Lubię sięgać po wymagające lektury, jak widzę, czeka mnie prawdziwa literacka uczta 🙂

    • Stworek vel Oka

      Nie mogę się doczekać Twojej opinii! 🙂