„Pocałunek Boga”, czyli Radosław Purski pisze książkę

Radosław Purski „Pocałunek Boga”

Wielkie książkowe rozczarowanie. Łudziłam się, że autor przeniesie mnie do magicznego Krakowa, że przejdę się dobrze znaną okolicą… a dostałam tylko puste nazwy, bez żadnego pobudzenia wyobraźni.
Zacznę od plusów, bo będzie szybciej.

Pomysł był naprawdę niezły. Coś w klimacie „Mistrza i Małgorzaty”, odniesienie do religii, może nie odkrywcze, ale takie małe przystanki, żeby nad nieśmiertelnością i śmiercią sobie podumać. Niestety autor nie podołał, ale doceniam chęci i ciekawą propozycję dla „pocałunku Boga”.

Drugi plus za ładną okładkę. Coś mnie urzekło w tej prostocie.

Trzeci plus za wzmiankę, podkreślam wzmiankę o Krakowie, choć akcja w dużej mierze rozgrywała się w tym mieście. Niestety nie zostało to opisane, ba! nawet nie słyszało się hejnału (którego trudno nie słyszeć, kiedy przebywa się w centrum miasta), nie nakarmiło gołębia, czy chociażby nie rzuciło okiem na Sukiennice, kiedy siedziało się „w kawiarence koło rynku”.

Tyle pozytywów, reszta to niestety spore rozczarowanie. Książka ma zaledwie 230 stron, a na okładce ma cenę 40zł. Za co? Nie wiem. Poznajemy, choć to może za duże słowo, bo nie wiemy jak wygląda (oprócz tego, że większość opisanych postaci w książce jest „przystojna i koło czterdziestki”, a tylko imiona i nazwiska się zmieniają), Tomasza Korcza, który rzekomo pracuje na Cmentarzu Rakowickim (ale to chyba nie w Krakowie… bo czyż nie na każdym cmentarzu są stare mogiły? Znów zabrakło symbolicznej wzmianki o chociażby Matejce, Grechucie, Kossaku czy św. Bracie Albercie). To taki nasz powiedzmy główny bohater, oprócz niego jest też Vincent Kort, który wchodzi w układy i układziki, żyjąc sobie lat paręset. Akcję i fabułę popychają do przodu jedynie dialogi, których jest masa… a pomiędzy nimi historyczna wikipedia. Nawał nazwisk, dat, pielgrzymka po XVII, XVIII, XIX i w końcu XX wieku, ale zapisana w formie notatki z podręcznika do historii, zupełnie do mnie nie przemawia i wręcz powoduje odwrót. Brak plastycznych opisów zastąpiony jest suchymi faktami – bardzo mnie to bolało, bo taki m.in. Pan Chandler rozpieścił mnie szczegółami, których tu zdecydowanie brak.
Muszę jeszcze wspomnieć o usilnym wplataniu w fabułę duchów i zjawisk paranormalnych. Nie wiem co autor miał na myśli, kiedy w okolicach strony 170 wrzucił mrożącą krew w żyłach opowiastkę o straszeniu. Jak dla mnie był to zabieg zupełnie bezsensowny, ale może miał na celu zagranie na emocjach czytelnika i dostarczenie mu czegoś więcej niż tylko poczucia zawodu, które nawarstwiało się z każdą kolejną przeczytaną stroną.
Pod koniec książki Pan Purski próbował się zrehabilitować, wrzucając niby przypadkiem znalezione w schronisku, opowiadanie o wdzięcznym tytule: „Rzeczy, które przychodzą za późno”. Stanowczo za późno pojawiła się ta historyjka, która była najlepszym, co znalazło się w „Pocałunku Boga”. Sam pocałunek okazał się niezłym symbolem, nie ukrywam, że w jakimś sensie zaskakującym. Jednak czy kilka zdań może przyćmić poczucie niedosytu, jaki pozostawia za sobą ta książka? Niestety, nie dla mnie.

Pan Purski pisał opowiadania, scenariusze do krótkometrażówek (tak napisano na okładce) i czuć to, nie obrażając autorów scenariuszy i krótkometrażówek, oczywiście. Według mnie nie podołał, zabierając się za pisanie książki, czasem trochę na siłę sklejając w niej opowiadania, które nie zawsze miały ręce i nogi.

Jedną naukę wyciągnęłam z tej lektury. Od teraz będę sprawdzała, czy autor, który zabiera się za opisywanie danego miejsca na mapie Polski, w ogóle tam był. Nie chcę serwować sobie pustej przejażdżki po nazwach i miejscach, bo po prostu szkoda mi na to czasu.

Tej książki zdecydowanie nie czyta się jednym tchem. Wątpię, żebym sięgnęła po kolejną pozycję Radosława Purskiego. Chyba pozostaje zadowolić się krótką formą, którą serwuje nam autor.