Z ciężkim sercem, łudząc się aż do ostatniej strony, miałam nadzieję, że nie będę zmuszona wystawić tak niskiej noty. Niestety minusów było zdecydowanie za dużo, żeby ocena mogła być inna. To stanowczo nieudany debiut Pani Emilii Nowak, która co prawda imię ma piękne i pomysł miała niezły, jednak całokształt książki sprawił (nie pomogły nawet autorskie obrazki umieszczone w książce), że miałam ochotę poddać się już po kilkunastu stronach.
Mam uczulenie na powtórzenia. Tu miałam co prawda odmieniane przez przypadki, ale to samo słowo w wielu następujących po sobie zdaniach. Mamy tak wiele wyrazów bliskoznacznych, zaimków i różnych innych części mowy, których można z powodzeniem używać, żeby choć trochę urozmaicić język („W miarę jak Maciek z Bobkiem zbliżali się do budynku, tym wyraźniej dostrzegali wszystkie elementy budynku” cytat, str. 55).Z dość ubogim słownictwem kontrastowały cytowane przez autorkę opisy budowli wklejane z wikipedii, czy też przewodników po okolicy. Nie ukrywam, że denerwowało mnie to trochę. Praktycznie żadna postać nie została opisana plastycznie (była tylko niewielka wzmianka, że jeden z chłopaków, kiedy sobie nie rozczesze włosów po kąpieli, to ma burzę loków), nie mogłam spojrzeć w oczy Maćkowi, Bobkowi, czy chociażby Klaudii. Nic nie wiem o ich powierzchowności. Wszak nie szata zdobi człowieka, ale zarówno powierzchowność, jak i charakter nie zostały według mnie opisane tak, żebym mogła poczuć cokolwiek do bohaterów.
Kolejna sprawa to cała historia. Zazdroszczę takiego pomyślnego zrządzenia losu! Każdy każdemu pomaga, nikt się nie dziwi, że dwudziestoparoletni ludzie szukają SKARBU, pomijając niszczenie zabytków i siejąc po drodze spustoszenie. Klaudia, która ma wehikuł czasu i zawsze znajduje się tam, gdzie nasi bohaterzy, do tego mając rozległe znajomości, które uprawniają ją do bezczeszczenia pamiątek narodowych.
Ku mojej uciesze przeczytałam, że Pani Nowak zna okolicę, którą przeniosła na karty tej książki. Spakowałam więc manatki wyobraźni i czekałam, że zostanę oprowadzona po Będzinie i Śląsku, bo tam moja stopa jeszcze nie stanęła. Chciałam poczuć klimat Zagłębia Dąbrowskiego, przejść się brzegami Czarnej Przemszy… niestety, nie było mi dane zasmakować specyfiki miejsca, gdzie rozgrywa się akcja. Postacie w większości książki jadły (mogły chociaż spożywać jakieś śląskie rulady…). Jak nie konsumowały, to biegały lub jeździły jeepem (w większości leśnymi drogami). Opisana została jedynie będzińska „nerka” i targowisko. A i leśniczówka, zapomniałabym. Naprawdę tak niewiele ma do zaoferowania tamten region?
Widziałam, że nie tylko mnie raziło to, że Bobek nie ma imienia i nazwiska, którymi wypadałoby przedstawić się, chociażby starszym osobom. Naprawdę umieszczenie w książce więcej niż pięciu nazwisk nie byłoby przestępstwem!
Do tego po macoszemu potraktowane zakończenie. Prawie 200 stron czekałam na rozwiązanie sprawy, a autorka poświęciła temu zaledwie kilka zdań. Po to rozwalaliśmy mury zamku, żeby tak ostudzić nasze emocje, pisząc, że skarbem było to, to i jeszcze to? Straszny niedosyt!
Wypada podsumować. Mimo zapewnień okładki nie było wartkiej akcji, no chyba, że za wartką akcję możemy uznać niepodpisywane dialogi i szczęście, które naszych bohaterów nie opuszczało. Nie trzymała mnie w napięciu żadna przygoda, ba! wręcz książkę mogłabym uznać za znakomitą usypiankę. Gdyby nie to, że oceniam książkę dopiero po jej skończeniu, pewnie nie doczytałabym jej do końca, choć miała zaledwie 200 stron.
Mam nadzieję, że ta lektura to tylko cisza przed burzą i kolejne książki Pani Emilii Nowak mnie pozytywnie zaskoczą. 🙂
O tej, niestety, chcę jak najszybciej zapomnieć.