Tępy nóż elektryczny, drut i superglue. Nie ma tu żadnych słodkości, śliczności, które były potrzebne do stworzenia idealnych dziewczynek. Zabójca rzeźbi w śmierci i ze śmierci, zadając niewyobrażalny ból swoim ofiarom. Dlaczego i kto stoi za tym okrucieństwem? Hunter – do dzieła!
Nie obawiał się skażenia, ale nie znosił charakterystycznego odoru sali sekcyjnej – jakby coś zepsutego unosiło się do nieba pod wpływem silnego środka dezynfekującego. Jakby nieświeża woń dochodząca zza grobu prześladowała żywych.
Robert Hunter i jego wierny partner, długowłosy Garcia, znów stają przed sprawą okrutnego morderstwa. Sprawa staje się priorytetowa, bo zamordowano wieloletniego prokuratora. Miejsce zbrodni jest krwawe i tajemnicze. Napis na ścianie sprawia, że dreszcz przebiega nie tylko po plecach funkcjonariuszy, ale także czytelnika. Do tego sprawca wykonał coś na kształt rzeźby z poodcinanych części ciała ofiary. Dlaczego ktoś pozbawił życia człowieka walczącego z nowotworem, który już jedną nogą był w grobie? Co oznacza ta makabryczna konstrukcja? Detektywi mają trudny orzech do zgryzienia. Nie wiedzą jak spojrzeć na tę sprawę, w jakich kręgach szukać, żeby zatrzymać tę falę śmierci, która na pewno jeszcze pochłonie jakieś ofiary.
Długo nie muszą czekać. Tym razem policjant traci życie. Los Angeles, a zwłaszcza służby mundurowe pałają żądzą zemsty za kumpla po fachu. A Rzeźbiarz, bezwzględny artysta, dokładnie wie co robi i wciąż tworzy te swoje chore dzieła, ewidentnie chcąc nimi coś przekazać… Tylko co?
– Jezu, czym ty się odżywiasz? Napojami proteinowymi, szkocką i… – szybko zlustrowała kuchnię – … i powietrzem?
– To pokarm mistrzów – odrzekł Hunter.
Do zespołu dołącza Alice, asystentka prokuratora generalnego. Podobnie jak Hunter utalentowana, bystra i… ładniutka. To taki nieco rozprężający wątek tej powieści, który mam nadzieję że rozkwitnie w kolejnych tomach. Dziewczyna umie znajdować informacje (niekoniecznie korzystając z legalnych źródeł), łączy fakty i jest bardzo przydatna, nie tylko jako powiew świeżości w męskim biurze. Choć na początku panowie niechętnie korzystają z jej pomocy, okazuje się często światełkiem, które rzuca nowy cień na sprawę…
– Biedak. W Brazylii powiedzieliby, że urodził się dupą w stronę słońca ze skórą pokrytą sproszkowanym chili.
Carlos Garcia przyszedł na świat w Sao Paulo, w Brazylii (…). Chociaż mieszkał w Ameryce przez większą część życia, mówił po portugalsku jak Brazylijczyk i odwiedzał ojczyznę co kilka lat.
Hunter spojrzał na swojego partnera i skrzywił się.
– Co? Co to, u licha, ma oznaczać?
– Że nie miał szczęścia. (…)
– Naprawdę? A co u was mówią, kiedy ktoś ma szczęście? Że urodził się dupą w stronę księżyca ze skórą posypaną cukrem?
– Dokładnie. – Garcia spojrzał na niego nie kryjąc zdumienia.
Carter kolejny raz mówi czytelnikowi: „patrz, bo sam chciałeś być w centrum wydarzeń!”. Nie owija w bawełnę, w przenośnie ani w sreberka. Kiedy jego zabójca chce komuś, na przykład wyłupać oko, a następnie ustawić je na szafce, to dowiesz się o tym wprost, a nie z opisu w stylu: „zły pan zrobił ziazi na twarzy innego pana, przez co teraz gorzej będzie widział”. Zacznijmy od tego, że mało która ofiara morderczej wyobraźni autora przeżywa spotkanie z wymyślnym psychopatą…
I choć niczego tej powieści nie brakuje jeśli chodzi o konstrukcję, to uważam, że jest to dotychczas najsłabszą książka Cartera. Niby mamy rzeź, dochodzenie, strach pełzający po ciele, ulubione postacie i wiele litrów whiskey, to odnoszę wrażenie, że nie ma tej nutki niepewności, za którą tak autora polubiłam, a która była w poprzednich książkach serii o Hunterze. Tutaj co prawda nie wiemy dlaczego i kogo zamorduje Rzeźbiarz, jednak od pewnego momentu czujemy, że tych ofiar nie będzie więcej niż cztery i to takie z góry upatrzone, jakoś ze sobą powiązane. Wyczuwamy, że morderca działa, bo chce się zemścić, a nie dlatego, że coś mu w jego chorej główce się poprzestawiało i chwyta się byle jakiego pretekstu, aby tylko móc spojrzeć na ulatujące z człowieka życie, czerpiąc z tego nieludzką satysfakcję. Do tego irytujące „taak”. Zastanawiam się, czy to wymysł tłumacza (notabene co tom innego), czy Chris „yees’ował” w oryginale. Przedziwna odpowiedź twierdząca i to w ustach praktycznie każdej postaci, zarówno komisarz, Garcii, jak i chłopka z baru. Nie kupuję tego, a już na pewno nie na taką skalę.
Jedno trzeba Carterowi przyznać – pomysł obłędnego spektaklu zemsty był naprawdę przedni. Te rzeźby, to co z nich wynikało, sprawiło, że na sprawcę nie patrzy się tylko jak na kogoś złego, można wczuć się w jego historię, poczuć ciężar, który go przytłacza. Autor zastosował psychologiczną zagrywkę, dodając wybielacza do postępowania Rzeźbiarza, przez co łaskawiej go oceniamy. Chwilami chciałoby się wręcz powiedzieć: „rozumiem cię”, chociaż to zupełnie absurdalne, bo mamy do czynienia z zabójstwem i na jako takie nigdy nie powinno być zgody. I choć uważam, że poprzednie książki były lepsze, to lektura „Rzeźbiarza…” dostarczyła mi wielu wrażeń i na pewno będę o niej pamiętać jak o dobrym thrillerze, nie tylko dlatego, że mam na jej stronach autograf Cartera. 😉
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sonia Draga! 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniach: