(…) w dzisiejszych czasach wszystko jest zarazem prostsze i trudniejsze.
„Idealna” wpadła mi w oko jeszcze, kiedy była w zapowiedziach portalu lubimyczytać.pl. Sam opis książki, ta okowa okładka sprawiły, że poczułam się na tyle powieścią zaintrygowana, że chciałam ją zdobyć i przekonać się na własnej skórze, co pisarka z Krakowa ma do zaoferowania czytelnikom. Wygrałam książkę w konkursie, więc przywędrowała do mnie z dedykacją. Miłe to bardzo, zwłaszcza, gdy lektura również nie jest klapą!
Anita jest zafiksowana na punkcie zajścia w ciążę. Zbliżenia z mężem są praktycznie nastawione tylko na „produkcję” dziecka, idealnie w dni płodne, kiedy wykresy mówią, że to musi się udać. Związek z Adamem już coraz mniej pulsuje wzajemną fascynacją, zbliżając się do poziomej linii zgonu, bo frustracja kolejnym negatywnym wynikiem testu ciążowego, doprowadza główną bohaterkę prawie do szaleństwa…
Jest idealna. Za każdym razem bezlitośnie obnaża wszystkie twoje niedoskonałości.
Adam uważa, że ma żonę idealną, zarówno pod względem figury, inteligencji i myślę, że całokształtu. Wciąż chciałby zachwycać się ich pierwszym spotkaniem na lotnisku, ale żona przez swoje zafiksowanie na temat potomka oddala to piękne wspomnienie… Adam nie wie o tym, że Anita „jeździ” po Pradze, że zajmuje się monitorowaniem życia innych, czekając na „spotkanie” z nimi o tych samych godzinach. Czuje presję, że musi sprostać jej wymaganiom i w terminie stanąć na wysokości zadania, żeby spełnić ich wspólne marzenie o dziecku. Nigdy nie myślał o skoku w bok…. Do czasu…
Marta realizuje swój chory plan idealny. Jest nieszczęśliwa, zraniona, więc nie może przełknąć tego, że komuś coś się układa, zwłaszcza jednej osobie, która, w mniemaniu Marty, przyczyniła się do diametralnej zmiany jej przyszłości, pozbawiając ją osób, które kochała. Postanawia więc być solą w jej oku, balastem, który będzie ciągnąć ją ku dnu, żeby cierpiała, powoli popadając w obłęd…
Jest jeszcze Eryk, ale o nim słów kilka za chwilę.
Na pewno docenić trzeba złożoność tej historii. Autorka nie tylko skupia się na problemie zajścia w ciążę, ale także sprytnie ubarwia powieść mocnym wątkiem zawiści i chęci zemsty, inwigilacją, zdradą, fałszowaniem dzieł sztuki i dokumentacji medycznej, a nawet dorzuca pościg i scenę z trupem. Wydawałoby się, że strasznie tego dużo, że pani Stachula przedobrzyła, ale nie! To naprawdę ma ręce i nogi, a czytając nie czułam przytłoczenia nadmiarem zagwozdek bohaterów, czy też zbyt dużą liczbą pościgów i wybuchów. Autorka sprytnie pogrywa na emocjach czytelnika, bo Anicie się współczuje, ale w pewnym momencie ma się ochotę ją uszczypnąć (albo nawet ugryźć, bo irytuje!), żeby później znów wrócić do współczującego punktu wyjścia. Nawet Adam i Marta są, moim zdaniem też skrojeni całkiem przyzwoicie, bo nie olewa się ciepłym sikiem rozdziałów pisanych z ich punktu widzenia.
Tylko Eryk do mnie nie przemawia. Tej postaci jakoś w ogóle nie poczułam, może dlatego, że w pierwszym momencie myślałam, że to sąsiad Anity z dołu, ten co to dłubał rzeźby i inne stukato odstawiał. Czyżby o jednego artystę w książce za dużo? 😉 Ja rozumiem, że musiał być jakiś irytujący ktoś, komu można na wycieraczce rozsmarować kocią kupę, ale żeby czytelnikowi nie plątać, to wystarczyło, żeby gość grał na flecie, czy innym instrumencie. A może się czepiam i to była świetna postać, a ja nie umiem jej docenić?
Cieszę się, że mogłam przeczytać tę książkę, niuchnąć krakowskiego smogu (pisarzom z Krakowa i piszących o Krakowie od razu stawiam wyższą poprzeczkę, bo lubię wyobrażać sobie realne miejsca, gdzie dzieje się akcja), a nawet zafundować sobie podróż po Pradze, przekonując się, że na polskim poletku wyrosła kolejna interesująca autorka, która ma potencjał i mam nadzieję, że na jednej powieści nie skończy. 🙂