[PRZEDPREMIEROWO] „Dziewczyny” Emma Cline, czyli na narkotycznym haju do sekciarskiego raju

Emma Cline „Dziewczyny”

Wydawało się rzeczą ważną to nasze pragnienie, by opisać kształt każdej sekundy, kiedy mijała, wydobyć wszystko, co ukryte, i stłuc na śmierć.

Evie ma czternaście lat, jest z pozoru normalną, niczym niewyróżniającą się nastolatką, cicho podkochującą się w bracie swojej przyjaciółki. Dziecięco niewinna, wychowywana w domu, gdzie niczego jej nie brakuje, może poza zainteresowaniem ze strony matki i ojca, który z nimi nie mieszka… Gdy w parku widzi grupę dziewczyn, które zachowują się tak, jakby chciały dać życiu pstryczka w nos, jest nimi oczarowana… Zwłaszcza jedną, ciemnowłosą Suzanne. Tylko, czy ktoś zauważy taką bezbarwną Evie, która tak bardzo chce wreszcie znaleźć swoje miejsce, gdzie będzie chciana i kochana?

Nie potrafiłam stwierdzić, jak długo tam siedziałyśmy, obie odcięte od rytmów normalnego życia. Ale tego pragnęłam – żeby nawet czas odczuwać inaczej i na nowo, żeby wypełniało go wyjątkowe znaczenie. Jakbyśmy we dwie przebywały w tej samej piosence.

Losy dziewczyn splatają się znów. Niewinny papier toaletowy staje się przepustką do świata lansowanego pokoju i miłości, przyjacielskiego pożyczania sobie ciuchów naznaczonych mysimi odchodami i zaspakajania potrzeb szefa grupy – Russella. Ów mężczyzna ma niezwykły dar przyciągania do siebie ludzi, mówienia w taki sposób, że chętnie oddają mu swoje samochody, pieniądze, ciała i młodzieńcze dusze. Nikomu nie przeszkadza brud, smród i ubóstwo, nadgniłe jedzenie (albo zupełny jego brak), wieczne opary trawki czy innych specyfików, które słowom Russella dodają jeszcze bardziej mistycznej aury. Evie coraz bardziej uzależnia się od tego, zwłaszcza kiedy Suzanne jest blisko i wydaje się ją faworyzować. Jednak czy zawsze będzie tak błogo i beztrosko? Co się stanie, gdy Russell nie dostanie tego, co by chciał?

Myślałam, że kochanie kogoś działa jak rodzaj środka ochronnego, jakby ta osoba była w stanie zrozumieć skalę i natężenie twoich uczuć i zachowywała się stosownie do tego. To mi się wydawało sprawiedliwe, jakby sprawiedliwość była miarą, która ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie dla uniwersum.

Pierwszoosobowa narracja sprawia, że Evie pozwala nam nazwać rzeczy po swojemu, ubierać wydarzenia w szczegóły, nadać kształt napotkanym osobom i rozgryzać je po kawałku (często dopiero po latach), próbując zrozumieć ich myśli i zachowania. Książka składa się z czterech części, a większość rozdziałów dotyczy wydarzeń z 1969 roku, kiedy to światem wstrząsnęła wiadomość o bestialskim mordzie w willi Polańskich. Oczywiście autorka oblekła tę historię w fikcję literacką i narysowała nową opowieść, używając innych imion i nazwisk, ale czuć między wersami, że Charles Manson i jego sekta, jakby na nowo ożyła. Będą zawiedzeni ci, którzy spodziewają się krwawej jatki, scen żywcem wyjętych z rzeźni, które podziałają jak mrożący krew w żyłach thriller. Cline postawiła na treść, która niczym cicha woda, chwilami niespodziewanie urwie brzeg swoją dobitnością lub wstrząsającym akcentem. Budowa zdań też nie jest typowa, przez co wnikliwy czytelnik się nie rozpędzi, tylko będzie człapał ramię w ramię z myślami Evie, odkrywając na nowo jej przeszłość i próbując nadać sens teraźniejszości.

Tej książki nie przeczyta się w jeden wieczór, bo jest to lektura, którą sączy się jak wino, a jej treść ulatuje niespiesznie niczym dymek z papierosa, chwilami ściskając gardło niepokojem, żeby po głębszym oddechu znów dryfować i nadać rytm, pociągając za sobą w ciekawą historię Evie, która chce podzielić się tym co było wtedy i co jest teraz. Czy świat się zmienił? Czy naprawdę tak wiele trzeba, żeby wpaść w pozorną bańkę szczęścia, która będzie wysysać z ciebie życie? Do czego zdolny jest człowiek owładnięty nienawiścią? Jaką cenę jesteśmy w stanie zapłacić za akceptację?

Obawiałam się tej książki i zarazem byłam jej niezmiernie ciekawa. Duszna atmosfera sekty, osoby goniące za wolnością i pragnące miłości, dla której są w stanie nawet zabić – to intryguje. Cline udało się mnie usidlić na kilka wieczorów, wielokrotnie dając do myślenia. Jej klimatyczna powieść miedzy wersami mnie niepokoiła, a przez to wciągała ze strony na stronę, pozwalając stać się obserwatorem zmian zachodzących w życiu głównej bohaterki i jej otoczenia, tak wielokrotnie ślepego na wszystko, zwłaszcza na potrzeby innych ludzi. „Dziewczyny” na pewno jeszcze przez jakiś czas posiedzą w mojej głowie.

PREMIERA KSIĄŻKI 28.09.2016

 

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sonia Draga! 🙂

 


Książka bierze udział w wyzwaniu:

  C czyli czwarta książka ze stosiku książkowego

  • Antykwariat z ciekawą książką

    Nie czytałam jeszcze żadnej opinii tej książki. Nie pochylałam się wcześniej również nawet nad opisem tej powieści, więc w trakcie recenzji zarys fabuły poznawałam po raz pierwszy. I mnie naprawdę szczerze zainteresowałaś. Muszę zdobyć ten tytuł koniecznie. 🙂

    • Tyle jest zapowiedzi wydawniczych, że nie dziwię się, że ta pozycja mogła umknąć, zwłaszcza, że trudno określić w jakim konkretnym gatunku ją umiejscowić. 🙂 Sam wydawca nazywa go po prostu prozą. 🙂
      Cieszę się, że Cię zainteresowałam. 🙂 Oby „Dziewczyny” szybko do Ciebie trafiły i nie zawiodły Twoich oczekiwań!

  • O, o tej książce jeszcze nie słyszałam, a brzmi intrygująco. Są takie historie, przy których można zwolnić i dać się wciągnąć jak w bagno – powoli, które się ciągnę jak papier do tyłka, ale są niezwykle potrzebne.

    Będę mieć na uwadze 🙂

    • ^^ Bosko ujęte. 🙂
      Myślę, że to może być właśnie taka historia. Debiut Cline, zainspirowany wydarzeniami z 1969 roku, niespiesznie acz dobitnie wyciąga na wierzch szereg pułapek, w które mogą wpaść młodzi, tak pragnący akceptacji i dla zdobycia uwagi będą uśmiechać się nawet w chwili upodlenia… Brr.
      „Dziewczyny” warto mieć na uwadze. 🙂
      Uściski Puchatko :*

  • Trochę męczą mnie tematy związane z różnymi sektami, ale wiem, że może to być podłoże do bardzo dobrej lektury. O książce już trochę czytałam, z pewnością smaku dodaje jej pierwszoosobowa narracja, ale wiem, że będę potrzebowała do niej dużo czasu i może właśnie wina, aby mi łatwiej się ją trawiło 🙂

    • Tu temat sekty nie jest przedstawiony typowo. Można powiedzieć, że w ogóle tak się nie mówi o tej grupie ludzi, ale czuje się chorą więź, która łączy jej członków i która oddziałuje na życie innych. Myślę, że „Dziewczyny” nawet jeśli nie zachwyci się nimi w stu procentach, to mimo wszystko posiedzą w głowie, dając do myślenia. Dlatego uważam, że warto zerknąć pod okładkę, nawet z przepitką. 😉
      Pozdrawiam gorąco 🙂

  • „Dziewczyny” jednocześnie mnie przyciągają i trochę się jej obawiam. Lektura pewnie będzie przytłaczająca, ale ugryźć problematykę sekty z innej strony sprawia się, że ten strach gdzieś ulatuje i ciekawość zwycięża. Poczekam pewnie jak biblioteka zakupi i przeczytam, Pozdrawiam.

    • Dokładnie miałam takie same odczucia przed lekturą. Nie wiedziałam czego się spodziewać i nie nastawiałam się na nic, wszak to debiut i mimo, że autorka za swoje pisanie została pochwalona, to wolałam nie stawiać jej zawyżonej poprzeczki. Książka napisana jest barwnym językiem, a temat sekty nie pada wprost. Wsiąka się w niego wraz z główną bohaterką, czując, że niekoniecznie ludzie, którzy dali ci bezpieczny azyl, mają dobre intencje.
      Polecam przeczytać, bo to historia, która porusza i gdzieś tam obija się w głowie, nawet po skończeniu książki. 🙂
      Serdeczności ślę!