Po jednotomowej trylogii „Delirium” (czyli czterech książkach Lauren Oliver, o których wspominałam TUTAJ) postanowiłam przetestować jej pisaninę w sytuacji, gdzie musi zamknąć historię w jednej książce. Padło na „Panikę”, bo to tegoroczny świeżaczek, a do tego wędrowała w Book Tourze, więc już w ogóle czad. Czy miałam odwagę sięgnąć po tę z założenia niepokojącą lekturę? Ano, miałam. Lecz czy ze strachu się zsikałam… to już inna bajka.
W ponurym miasteczku ludziom żyje się kiepsko. Przede wszystkim młodzi ludzie nie godzą się na swój los. Patologia wygląda z przyczep kempingowych, ruder i przybudówek, czyli wszędzie tam, gdzie mieszka ktoś, a może raczej próbuje egzystować z trudem wiążąc koniec z końcem. Kiedy ktoś dorasta, to wcale nie otwierają się przed nim złote bramy perspektywy lepszej przyszłości, bo przeważnie nikomu nie udaje się odłożyć wystarczającej ilości pieniędzy, żeby chociaż wyrwać się z tej przygnębiającej nory, w której się wychował. No chyba, że wygra „Panikę”.
Tę grę wymyślono trochę z nudów, bo nikt nie spodziewał się, że stanie się coroczną imprezą, cieszącą się tak dużą popularnością. Stawka w grze jest porażająca (około pięćdziesięciu tysięcy dolarów), więc zwycięzca może być pewny, że odmieni swój los, mając taką ilość kasy. O co chodzi w „Panice”? Jest szereg konkurencji, bardzo niebezpiecznych i żerujących na lęku uczestników. Ot dla przykładu: skakanie do morza z wysokich skał, balansowanie na wysokości, przebieganie przez autostradę z zawiązanymi oczami… Każda konkurencja niesie za sobą ryzyko w najlepszym razie kalectwa. Jednak zainteresowanie wcale nie słabnie i rok w rok znajduje się kilkudziesięciu chętnych, którzy biorą udział w walce o lepszy los…
Nagle poczuł smutek, że czas tak nieubłaganie pędzi do przodu. Był jak fala powodziowa – zostawiał za sobą tylko śmieci.
Główną bohaterką jest Heather, osiemnastolatka mieszkająca w ruderze z siostrą Lily i wiecznie pijaną (ewentualnie naćpaną) matką. Ojciec się zabił, kiedy była mała, o czym jej mama nieraz wspomina (zwłaszcza o jego mózgu na ścianie). Dziewczynie jest ciężko i pewnie byłaby na wskroś nieszczęśliwa, gdyby nie jej przyjaciele: Bishop – złomiarz i Natt – wschodząca gwiazdka porno (oczywiście to moje określenia tych postaci 😉 ), którzy są tymi jaśniejszymi punkcikami jej życia, na których opiera nadzieję, że jej los się może jeszcze odmienić. Czy dzięki „Panice”? Czego najbardziej boi się Heather? Czy będzie w stanie postawić swoje życie na szali tej niebezpiecznej gry?
Lauren Oliver znów bawi się w zabieg kilku punktów widzenia. Do głównej bohaterki Heather dołącza Dodge – chłopak z patologicznej rodziny, opiekujący się niepełnosprawną siostrą, niezauważany przez matkę zmieniającej partnerów jak rękawiczki i to jego myśli również poznajemy, uczestniczymy w jego codzienności. Rozdziały to poszczególne dni oznaczone datą, na które składa się przeplatanka z życia Heather i Dodge’a, połączonych – a jakże – wspólnymi znajomymi. Na krótszą metę (bo zabieg przeplatania historii postaci był również w „Delirium”) wydaje mi się, że to się nie sprawdza. Mnie wybijało z rytmu i za bardzo pchało historię do przodu, przez co nie mogłam rozmyślać nad scenami, bo mi tu przerzucono stronę albumu ze zdjęciami i już byłam w innym miejscu, patrzyłam na inne ujęcie… Czy takie było zamierzenie autorki?
Nie da się wrócić do tego, co było. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Świat nie działa w ten sposób. Cokolwiek zrobisz, nic nie zmieni tego, co się stało.
Nie zakochałam się w tej historii. Okej, pomysł był niezły i gdyby Lauren Oliver poszła na konsultacje do Chrisa Cartera w kwestii budowania napięcia i wymyślania lęków, z którymi mają borykać się postacie… 😉 No dobra, ale to miała być książka dla młodzieży i o młodzieży (a nie sikający krwią mrożący krew w żyłach thriller), czyli patrzymy na świat oczami tych, co dopiero wkraczają w dorosłość, poszukują swojej drogi, odkrywają uczucia, zakochują się i uczą odpowiedzialności. Świat jest zły, a oni chcą coś zmienić, chcą o siebie zawalczyć. No i to kupuję… ale czemu ta historia była taka poszarpana i do bólu przewidywalna? Czy maszynopis nie leżał koło okna i nie wyfrunęło kilka scen? Tak strasznie mnie boli fakt, że nic mnie w tej książce nie zaskoczyło. Po „Delirium” spodziewałam się twistów, dramatyzmu i napięcia… a tu taki sflaczały balonik, z którego uchodzi powietrze im bardziej zbliżamy się do końca. Musiałabym tu sypnąć spoilerami, więc ugryzę się w palec. Może zbyt wysoko postawiłam poprzeczkę tej autorce? A może po prostu jestem zbyt spróchniała, żeby czytać młodzieżówki? No i jeszcze wątek miłosny. Co za nuda! Żadne szturchania, zjadanie strupków, czy inne spania na brezencie nie są w stanie zabić smaku tego potraktowanego po łebkach, a jakże istotnego wątku w historiach tego typu. Jestem rozczarowana.
Przyznam bez bicia, że „Panikę” czytało się szybko i posiadała w sobie coś, co wciąga. Zastanawiam się tylko, czy nie było to tylko moje łudzenie się, że znajdę w niej coś zaskakującego, które trzymało mnie aż do ostatniej strony. Z żadną postacią się nie zżyłam, a jedyną, którą polubiłam była Anne – postać chyba nawet piątoplanowa ( lepszy rydz, niż nic). I mimo wszystko cieszę się, że sięgnęłam po tę książkę, bo mimo rozczarowań sam pomysł był na tyle dobry, że zadawałam sobie pytanie „co ja bym zrobiła w takiej sytuacji?”, a to już plus, bo nie uznam za zmarnowany czasu, który poświęciłam na lekturę, poza tym wciąż chcę sięgnąć po „7 razy dziś”, więc chyba książki Lauren Oliver jednak gdzieś tam na mnie działają, mimo biadolenia. 😉 Tylko myślę, że to krótkofalowy stan oddziaływania, niestety…
Książka przywędrowała do mnie w ramach Book Toura zorganizowanego przez dziewczyny z bloga zksiazkawkieszeni.blogspot.com
Książka bierze udział w wyzwaniu:
1 czyli książka na jeden raz – do zapomnienia po przeczytaniu (5)