„Monsun” jest drugą (po „Szynkadeli”) książką samoopublikowaną przez Wiesława Pasławskiego. Miała być sensacją i swoją wartką akcją zmieść z powierzchni Ziemi jeden z moich długich jesienno-zimowych wieczorów. Coś jednak poszło nie tak, bo otrzymaliśmy zbiorek trzech opowiadań a’la science fiction, a może nawet trącający dystopią, przez który nie dało się tak szybko i przyjemnie przebrnąć, choć liczy zaledwie 164 strony…
Co nas czeka w środku:
Monsun – historia o ognistych kulach, które swym żarem spalały całe wielkie metropolie. Od początku skaczemy jak pchełki z miasta do miasta, z kontynentu na kontynent, z jednej bazy wojskowej do drugiej (zatrzymując się w każdym z nich na mniej więcej pół strony). O ile taki zabieg sprawdza się w niektórych książkach i buduje napięcie/wzmacnia akcję i jeszcze bardziej ją podkręca, tu był niezwykle męczący – wszak w każdym opisywanym miejscu działo się to samo: niezidentyfikowane obiekty, nazwiska, wielka kula ognia, gorąco, strach i bach! Mnóstwo opisów artylerii, samolotów, łodzi i wojskowości. Mijana przez żołnierzy roślinność i zwierzęta wymienione po przecinku (Idąc przez tajgę obserwowali tutejszą przyrodę. Spotkali zwierzęta: soból, łoś, lis, łasica, burunduk, jeleń, piżmowiec, puchacz, wiewiórka syberyjska. (…) Idąc mijali takie drzewa jak świerk syberyjski, jodła syberyjska, limba syberyjska. (str. 27)). Postaci znamy jedynie z imienia i nazwiska (a było ich bardzo dużo i można było się pogubić, kto jest kto), niektórzy (notabene mniej znaczący) zostali pobieżnie przedstawieni, np. opisano ich kolor skóry czy włosów. Finał historii, cóż… pozostawia wiele do życzenia, chociaż pewnie w założeniu miał być zaskakujący.
Strefa X – historia o długowieczności. Tym razem nie latają drony, tylko stożki. Blacha wręcz skrzypi od ilości robotów i mechanizacji. W tym wszystkim barmanowi proponuje się perspektywę długowieczności, jeśli podda się operacji. Naiwniak, bo praktycznie zgadza się od razu, poddając się eksperymentowi. Zostaje mu wczepiony chip. Po co i dlaczego? Przez dłuższy czas sprawa jest niejasna. Tymczasem pod lodami Antarktydy tworzy się masa wojowników-robotów, które wyruszają do walki z ludzkością. Posypią się bomby atomowe, trochę postrzelamy, pogadamy z głowami państw. Ciągle jednak będzie… sztucznie, chociaż uważam, że to najlepsze z tych trzech opowiadań.
Tajfun – historia rosyjskiej broni klimatycznej. Na złomowisko trafia dziwna, ciężka część. Zostaje powiadomiona policja, po czym wywiad donosi, że Rosjanie próbują podbić świat manipulując pogodą. Cały mechanizm ukryto w dwóch walizkach: jednej na Kremlu, drugiej w Kniaziu Iwanowie (spokojnie, to tym razem łódź podwodna, a nie jakiś kolejny barman). Są pilnie strzeżone, więc postanowiono znaleźć trzydzieści sterowników pogody, które rozsiane są po całym świecie. W więzieniu siedzi typek, Henry Brown, który dostaje w czekoladzie smartphona i próbuje włamać się do banku, a ciągle oglądając wiadomości jest przerażony. I kolejny raz ma się wrażenie, że opowiadanie jest pisane w pośpiechu, a cała uwaga skupiona jest na wymyślnych numerach bombowców, śmigłowców i broni palnej… Koniec też pozostawia wiele do życzenia, bo ma się wrażenie, że wszystko wszystkim uchodzi płazem.
W książce jest bardzo dużo niejasności, nie wspominając o literówkach i błędach merytorycznych (choć rzekomo korektą zajmowali się państwo Sigismudowie). Pan Pasławski ewidentnie bał się zdań wielokrotnie złożonych i wolał zamiast przecinków używać kropki. Autor za bardzo skoncentrował się na amunicji, broni i wyposażeniu wojskowym, a nie na budowaniu ciekawej treści i akcji, tak hucznie zapowiadanej na okładce. W książce wielokrotnie podkreślano, że te sytuacje, które spotykają bohaterów są jak science fiction. Nie wiem czemu miało to służyć, bo na pewno nie ożywiało i tak drętwych dialogów. Podczas czytania robiłam sobie rachunek sumienia, czy może gdybym była mężczyzną jeden dzień, to ta książka bardziej by do mnie przemówiła? Oglądałam niejednego Bonda, film sensacyjny, za mną również kilka książek science fiction, więc chyba płeć nie ma tu znaczenia…
Tym razem nie wyszło, a szkoda. Może gdyby skupić się na jednym opowiadaniu, rozwinąć je, zbudować ciekawe psychologiczne portrety bohaterów, chociażby malutkie tło obyczajowe, to byłoby lepiej? Militaria to nie wszystko. Pomysł ładnie żarł, ale niestety na kartkach zdechł… Oby w przyszłości było tylko lepiej!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi.