Bo widzi pan, ludzie na ogół boją się wyroku. Wolą wiadomości uspokajające. Po lekarzu spodziewają się słów otuchy i nadziei. Wolą łagodny syropek od gorzkiej prawdy. I to syropek podawany małymi porcjami. W końcu zdarzają się czasem cuda.
Wielki powrót do Styles pięćdziesiąt pięć lat później. Tu, gdzie wszystko się rozpoczęło, kończy się, zabierając z kart powieści cząstkę Artura Hastingsa. Ale to nie jest smutny, depresyjny finał, to pełna energii, barwna i dowcipna opowieść o spotkaniu przyjaciół po latach (który może zszarzeli i fizycznie oklapli, jednak ich umysły dalej są wielkie), o ostatnim wspólnym śledztwie i kubku słodkiej czekolady, która w towarzystwie małego Belga zawsze będzie smakowała najlepiej.
Niebezpieczeństwo, mój przyjacielu, nadaje smak życiu. (…) Mężczyźni ryzykują w rozmaity sposób, kobiety najczęściej w przygodach miłosnych. I dlatego podnieca je cień rzucony przez tygrysa – schowane pazury, podstępny skok! Nienagannego mężczyznę, pełnego zalet, który byłby dobrym i przykładnym mężem, mijają obojętnie.
Hastings, nasz narrator (trochę kulawy pod względem opisów postaci, co sam otwarcie przyznaje), wdowiec, ojciec czwórki dzieci, przybywa na zaproszenie swojego starego przyjaciela, poczciwego Herkulesa Poirota, do dawnej posiadłości państwa Cavendish, która obecnie jest pensjonatem (nie najwyższych lotów). Nudno być nie może, bo przyjaciel wąsatego Belga ciągle i niezmiennie nie dostrzega tego, co powinien, dając się ponosić emocjom, wyprowadzać na manowce, mimo że na prośbę Poirota ma wysilać swoje szare komórki i odkryć, kto będzie ofiarą tajemniczego Iksa. Katalizatorem jego dziwnych zachowań jest temperamentna córka Judith, dwudziestojednoletni wybitny naukowiec, która również przebywa w Styles, prowadząc badania wraz ze swoim mentorem, doktorem Franklinem. Stężenie mężczyzn i kobiet jest dość spore, więc oczywistym jest, że miłości i namiętności, będą dawać o sobie znać. Iks wspaniale to wykorzysta, zwłaszcza, że jest mistrzem zbrodni pozornie bez znaczenia i nie mających ze sobą nic wspólnego.
Prawda rzadko popłaca. Ale pozwala nam oszczędzić wiele czasu, a szczególnie mnóstwa obłudnych słów.
Na szczęście nasz wspaniały detektyw ciągle ma trzeźwy umysł, głowę na karku i do ostatniego oddechu doskonale wie co robi (a trzeba mu przyznać, że działa zaskakująco i logicznie, jak zwykle!). Mam nadzieję, że czekoladą skutecznie wybił z głowy Hastingsa marzenia o byciu detektywem na wzór Sherlocka Holmesa, bo czytając o wnioskach, do jakich dochodzi poczciwy kapitan, nie można się nie uśmiechnąć.
Skoro nie możesz używać swoich szarych komórek, bo ich nie posiadasz, używaj przynajmniej oczu, uszu i nosa, choćby w takim stopniu, w jakim pozwalają ci na to nakazy honoru.
„Kurtyna” jest bardzo dobrym zwieńczeniem przygód belgijskiego detektywa, który jest moim number one jeśli chodzi o tropicieli zbrodni. Oprócz żalu, który ściska serce poirotowego fana, nie sposób się nie uśmiechnąć, czytając zabawne dialogi pomiędzy starymi przyjaciółmi i przyglądając się torom ich myślenia. Odwołanie do twórczości Szekspira jest również niezwykle ciekawym zabiegiem, który jeszcze dodaje smaczku całej historii. Christie kolejny raz pokazała, że jej powieści nie mogą być banalne, przewidywalne i szablonowe, a to, że czuje się żal po odejściu stworzonej przez nią postaci jest chyba najlepszym dowodem na to, jak mocno wryła się w serca czytelników.
I na koniec, kłaniając się nisko, pozostaje mi tylko powiedzieć:
Dziękuję, mon ami, że umilałeś moje dni. 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym: