No niestety, panie Oksanowicz, mój pociąg do pańskiego dzieła dumnie nazwanego „krakowskim kryminałem” wykoleił się przed metą. Choć próbowałam przesiadać się do różnych przedziałów, zmieniać pozycje, pory czytania, punkt widzenia i siedzenia, czytać w deszczu pod rynną, czy też w pocie w upały… nie! Po prostu mówię, że „Kra Kra” to dla mnie k(r)atastrofa. I stwierdzam to już po 110 stronach (całość 303)! Zastanawiam się, czy czarę goryczy przelały gacie w słoniki, czy może historia widelca i pośladka. Oj, nie trafił pan w mój humor, moje gusta, czy też moment życia, w którym podobne płytkie czytadło mogłoby mnie kręcić.
– Nie znam pana i nie mam ochoty znać.
– Wstań i załatwmy to jak mężczyźni.
– Co? Wszyscy załatwiamy się jednakowo.
Ale żeby tak nie zaczynać od gołosłownego hejtu, to napiszę co mi się w tej książce podobało. To porównanie:
Pioruny, zaczajone w górze, co rusz wypadały z chmur, jak pijacy z wiejskiej knajpy – w dużej ilości i niespodziewanie.
Tak, to zdanie było niezłe i tylko ono były brzytwą, którą chwyciłam, kiedy wydawało mi się, że tonę w morzu rozczarowania. Niegłupim było również kończenie podrozdzialików słowami, które zaczynały podrozdział kolejny. Jednak na dłuższą metę ten zabieg był irytujący, zwłaszcza, że ogromnie nie lubię powtórzeń. Bo ileż można? Może jednym kojarzyły się z klapsami filmowymi, mnie to bardziej przypominało „klapsy” w nadzieję, że mnie to rozbawi…
(…) Rozmarynowi zapaliła się nogawka spodni.
*
W pensjonacie paliło się światło, domownicy jeszcze nie spali. (…)
I jeszcze jeden przykład:
(…)- Tak, miłosny list, w którym wyznasz wszystko i poprosisz o spotkanie.
*
Rozmaryn szybkim krokiem wyszedł z hotelu Cracovia, jakby spieszył się na jakieś spotkanie. (…)
To zabieg autora, który pewnie jest godny docenienia, bo tak zręcznie połączyć oddalone od siebie miejsca zdarzenia, czy też postacie, to rzeczywiście sztuka. Ja go jednak nie kupuję, choćby był w promocji jak książka, którą właśnie opisuję.
Zastanawiam się czym ten Kraków tak zalazł autorowi za skórę przez te trzy lata jego pobytu w tym magicznym mieście, że zrobił mu taką antyreklamę? Owszem mamy tu od groma uliczek, wycieczek po knajpach przy rynku i na Kazimierzu (doceniam znajomość planu miasta i rozkładów jazdy tramwajów, a zwłaszcza ulubionej „jedynki” na Salvator), jednak magii w tym nie ma za grosz, no chyba, że magią nazwiemy gadające głowy u babci Jadwigi….
– Przecież strzelałeś!
– Tak, ale do pioruna!
– Do pioruna, do czego?!
– Dobrze słyszałeś, do pioruna. Siedem kul jest w ścianach mojego pokoju, dwie pozostałe w piorunie. Wystarczy go odnaleźć i po sprawie.
Może tę książkę trzeba było czytać po niejednym drinku z krakowskiego pubu, a z racji tego, że jestem abstynentką moje spojrzenie było zbyt trzeźwe? Może wyrosłam z żartów tak wysokich lotów, że mrówka wyżej skacze? Możliwe.
Aż zakończę moją opinię rymem, równie zabawnym jak żarciki autora „Kra Kra”:
Jeśli chcesz krakowski kryminał, to czytaj Zajasa,
Nie marnuj czasu na tego… Oksanowicza.*
*gdyby ktoś miał wątpliwości oczywiście w rymie chodziło o ananasa 😛