Jestem zdecydowaną zwolenniczką zaczynania cykli od pierwszych tomów (o ile oczywiście są one dostępne/wydane). W przypadku twórczości Rudnickiej wolałam pierw poznać to, co udało mi się skompletować (Zacisze 13, Natalii5 i Cichy wielbiciel), a samotnie na półce leżał i czekał II tom Martwego Jeziora – Czy ten rudy kot, to pies? Miałam jednak nieodpartą pokusę sięgnięcia po coś lekkiego, idealnie orzeźwiającego na upały, więc machnęłam ręką, mówiąc: „pal sześć! Czytam!” i zupełnie niezorientowana w treści debiutu pani Olgi dobrałam się do tej lektury.
Pewnie byłoby mi łatwiej zrozumieć naturę Beaty, jej relację z Jackiem, ale… to wątek poboczny. Pod ostrzał przygód idzie Ulka, jackowa siostra, zdecydowana mistrzyni pakowania się w kłopoty. Jej świetnie nakreślona postać, a zwłaszcza zaskakujące przygody, które wręcz ją obsypują, wywołują salwy śmiechu. „Anioł stróż” w czerwonej czapeczce przenosi ją do zupełnie polskiej Irlandii, pakuje w sidła stróża prawa, sieć miłości i robi z niej kocią mamę w fartuszku perfekcyjnej pani domu z ogródkiem. Bunia, Stenia, Sławek, Kier, Karo, Pik i Trefl dodają kolorków i tak barwnym poczynaniom panny Nowackiej.
– To Wielków. Proszę, niech pani usiądzie – wziął ją delikatnie pod ramię i zaczął prowadzić w kierunku samochodu.
-Wielków? – powtórzyła zdziwiona, pozwalając obcemu mężczyźnie prowadzić się jak ciele na rzeź. – Wielków? Brzmi zupełnie jak polska nazwa…
– Bo to jest polska nazwa – spojrzał na dziewczynę zastanawiając się, czy obłęd w jej oczach wynika z szoku, czy jest może znakiem choroby dziedzicznej.
– Polskie miasto w Irlandii? – zdziwiła się, korzystając z rodzimej mowy, i zatrzymała gwałtownie. – Do tego już doszło? Coś takiego… – powiedziała pełna podziwu dla operatywności rodaków.
Zdecydowanie styl mojej rówieśnicy mi odpowiada. I nie mówię tu o szanownej pannie Urszuli, a o Oldze Rudnickiej. 😉 Jako młodzik wydała tę książkę, a już wtedy miała lekkie pióro, umiejętność sprawnego konstruowania akcji, a wymyślone przez nią intrygi były nie tylko ciekawe, a przede wszystkim zabawne. No co tu dużo mówić: zazdrość! 😛
Czy ten rudy kot to pies? jest krótką (ledwie 230 stron), niezwykle barwną historyjką o niezwykłych zbiegach okoliczności, które potrafią przewrócić nasze życie do góry nogami. To idealny książkowy balsam na spieczone słońcem karki i spragnione relaksu spracowane szare komórki potrzebujące wytchnienia. Zachęcającym jest to, że teraz serie wznawiają, więc można je bez problemu upolować, spakować i wywieźć na zasłużony wypoczynek, pocieszając się przykładem Ulki, że nawet z najgorszej czarnej d…ziury jest wyjście, a to, że coś nie ułoży się po naszej myśli może być tylko zmianą na lepsze. 🙂