Ostatnio złapałam fazę na czytanie powieści autorek zza wschodniej granicy, które popełniły książki fantastyczne. Nie wiem skąd się taka ochotka do mnie przypałętała, ale wykorzystuję ją, bo jak powrócę do moich ulubionych gatunków (patrz. kryminały 🙂 ), to wszelkie magie będą wydawać mi się równie odległe jak moje zabawy w „Czarodziejkę z Księżyca” w dzieciństwie. 😉
Tym razem jeden z dwóch tomów serii o „Magu niezależnym” Kiry Izmajłowej. Książkę zdecydowanie oceniłam po okładce, zwłaszcza tył mnie urzekł, chociaż przód również uważam za niczego sobie. Nie raz takie oceny zaprowadziły mnie na manowce, czy tak było również i tym razem?
Co my tu mamy? Flossia Naren, mag-justycjariusz, oziębły zarozumiały mag-justycjariusz, pełen pogardy dla głupoty mag-justycjariusz, pykający fajkę swoisty magiczny detektyw, złośliwy, arogancki zołzowaty mag-justycjariusz. Specjalnie i z premedytacją wielokrotnie użyłam „maga-justycjariusza”, bo Flossia bardzo lubi to podkreślać. No cóż, jedni mówią „yyy”, drudzy się jąkają, a nasza Panna Arogancja uwielbia swój tytuł podkreślać. Chyba chwilami balansowało to na cienkiej granicy pomiędzy moim niezwracaniem na to uwagi, a irytacją. 😛 Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim, jak… kryminał fantastyczny? Tak, chyba to całkiem dobre określenie. W powieści mamy bowiem wiele zagadek kryminalnych, które rozwiązuje nie kto inny, jak nasz poważany mag justycjariusz. 😉 Miałam wrażenie, że chwilami nie jest to ciągła historia, ale taki jakby zbiorek opowiadań, który dopiero przy końcu pierwszego tomu złapał jako taką płynność. Na pewno oprócz postaci panny Naren mamy jeszcze jedną osobę, która przez większość spraw się przewija, mianowicie porucznik gwardii królewskiej – Laurinne.
Nasz porucznik potrafiłby wytrącić z równowagi nawet słupek milowy, który niejako z definicji powinien posiadać dużo więcej cierpliwości niż ja.
Cały czas zachodzę w głowę, jak ów młodzieniec wygląda. Dopiero koło 340 strony dowiedziałam się, że ma szare oczy! 😛 Jakie ma włosy? Mniej więcej jakiego jest wzrostu (o ile wiemy, że Flossia jest koścista i wysoka, to o panu poruczniku wiemy tylko tyle, że jego kurtka nie pasowałaby na naszego maga-justycjariusza :P), może ma jakieś rysy twarzy mniej lub bardziej szlacheckie? No kurcze, cokolwiek! Lubię wyobrażać sobie postaci, nie muszę mieć dokładnych opisów zakrzywienia kącików ich oczu, czy też kąta zadarcia nosa, ale jakaś drobna sugestia co do ich wyglądu by się przydała. W sumie, gdyby nie okładka, to Naren też byłaby tylko chodzącą na szczupłym ciele kępką czarnych włosów. 😛 Po cichu liczę, że tom II mnie oświeci co do szczegółów fizjonomii (wolałabym wcześniej, ale najwyraźniej autorka o tym nie pomyślała).
Same sprawy są mniej lub bardziej ciekawe, mag-justycjariusz pierw próbuje ludzkimi siłami zebrać dowody i łączyć fakty, a dopiero, gdy jest to mało skuteczne, to ucieka się do swojej NIEZALEŻNEJ magii. Dlaczego to podkreślam? Bo Flossia uważa, że jest ponad klasycznych magów i może sobie czarować bez używania rąk, mamrotania pod nosem i tak dalej. Do tego towarzyszy jej straż przyboczna w postaci kuli u nogi, jaką jest Laurinne – od początku uważany za głupka, uciszany i wdeptywany w ziemię piorunującym spojrzeniem Naren. Z czasem owa kula już mniej ciąży (ja chcę wątek miłosny! Hej Kira Izmajłowa, słyszysz?! 😛 )…
Książka mi się podobała, chyba przede wszystkim dlatego, że nie spodziewałam się spraw kryminalnych i tak wyrazistej bohaterki pykającej fajkę, która się nie zmienia i trzyma swój zołzowaty poziom. Podkreślanie maga-justycjariusza mnie wkurzało, bo czułam się, jakbym miała sklerozę i autorka usilnie próbuje mnie nauczyć tego trudnego zlepku słów, podkreślając mi go na każdym kroku. Stworów fantastycznych nie ma praktycznie wcale (nie licząc smoka i drzewa-„jeża”), w sumie magii też jest jak na lekarstwo. Przeczytam część II, żeby się przekonać, czy cykl jest warty polecania. Póki co jest intrygujący, bo z czymś takim się nie spotkałam. Oby licho, czy tam inny mag-justycjariusz go nie zjadło. 😛