No i stało się, ryczałam jak bóbr!
Marie Lu, coś Ty mi zrobiła!
Jeśli każdy tom będzie lepszy od poprzedniego, to ja nie wiem jak poradzę sobie, kiedy skończę „Patriotę”… Nie mogłam przejść do porządku dziennego, kiedy dotarłam do końcowej okładki „Wybrańca”!
Tym razem dzieje się zdecydowanie więcej, na pewno na polu politycznym. Przed bohaterami seria trudnych wyborów od których zależeć będą nie tylko ich losy, ale przede wszystkim życie milionów ludzi, wiele znaków zapytania, wątpliwości i kłód, które lecą pod nogi. Można powiedzieć, że „zaliczają” każdy obóz, który walczy, bo są zarówno wśród Patriotów, żołnierzy Republiki i Kolonii. Kto tak naprawdę działa w słusznej sprawie? A to wszystko na barkach tak młodych osób…
Nasza rozmowa wydaje się lekka, niemalże beztroska, ale oboje wyczuwamy napięcie kryjące się w tych słowach, jakbyśmy ze wszystkich sił próbowali zapomnieć czy odepchnąć niewygodne fakty, jakbyśmy usiłowali zignorować konsekwencje czynów, których nic nie cofnie.
Fantastycznie utkana przez autorkę wizja świata, a dzięki spostrzegawczości June można wyobrazić sobie każdy szczegół pomieszczenia, munduru, czy choćby mimiki rozmówcy. Wybitne wątki romantyczne, aż serducho przyspiesza!(Mam straszną słabość do Daniela, ale ciii 😛 )
Jestem już tak zżyta z postaciami (nie tylko głównymi), że płoną mi policzki, kiedy u nich pojawia się rumieniec, gdy biegną mój oddech przyspiesza, moje serce łapie rytm ich walącego serca, a „włochata kulka” także w moim gardle rośnie.
Końcówka rozłożyła mnie na łopatki. Cholera, dawno się tak nie roztkliwiłam!
Zaczynam „Patriotę” uzbrojona w zestaw pierwszej chusteczkowej pomocy i myślę, że nie zawaham się go użyć. 🙂