Internetowe wcielenia, czyli w akcji „Błękitnooki chłopiec”

Joanne Harris „Błękitnooki chłopiec”

To ci dopiero niespodzianka! Wygrzebując „Błękitnookiego chłopca” Joanne Harris z kosza w jednym z marketów, rzucając pobieżnie okiem na okładkę (przerażające wielkie niebieskie oko w twarzy chłopca z dużym nosem, brrr…) i na oceny na tym portalu, nie przypuszczałam, że to będzie tak dobra książka! Może to wynika z mojego zamiłowania do niebieskich oczu, a może z częstych lektur for/blogów, jednak nie da się ukryć – jestem sponiewierana, powkręcana, zdumiona, a przede wszystkim towarzyszy mi takie specyficzne uczucie, kiedy jakaś historia się kończy niedopowiedzeniami, a czytelnik nie wie co ma z tym fantem zrobić i zastanawia się, czy nie zacząć czytać książki od początku, w poszukiwaniu wskazówek, bo wiercą mu dziurę w brzuchu niedosyt i kłębiące się zewsząd pytania: jak to? Co teraz? Dlaczego?

O czym jest książka? Dobre pytanie! Nie wiem. Mogę śmiało powiedzieć, że nie wiem. Napisane w formie bloga, raz notek publicznych, raz prywatnych, okraszone komentarzami pod postami, opowieść o codziennym zakłamanym życiu w domu pełnym figurek piesków, o chłopcach którym dopasowano kolory: czarny, brązowy i błękitny, o „przypadkowych” śmierciach osób, które przeszkadzały…Chociaż, może to historia Emily i błękitnookiego chłopca, który miał fascynującą zdolność odczuwania słów, nadawania im barw, smaku? Czy może jednak to opowieść o Albertynie? A może fikcja snuta przez chorego psychicznie faceta w średnim wieku?


W internecie możemy być wszystkimi – przerażające. To od nas zależy komu sprzedamy jaką historię, do tego wybierając odpowiedni awatar i zakładając maskę, żeby postrzegano nas tak, a nie inaczej. Możemy manipulować, wyciskać łzy, wciskać kit, wyłudzać pieniądze na ckliwą gadkę, mordować, gwałcić i zabijać, ale też brać ślub, rodzić, awansować i robić wiele najróżniejszych rzeczy, byle tylko zaciekawić „publikę” i być pożywką dla osób chcących przebywać z naszymi literkami. Tak właśnie było na „Niegrzecznichlopcyrzadza”. Co jednak jest prawdą? Do tej pory się zastanawiam. Czy w ogóle była jakaś prawda?

Bardzo odpowiadał mi prosty język, a feeria barw zdumiewała najbardziej. Przykład: „Sam. Gorzkie brązowe słowo, niczym opadłe liście uwięzione w wietrznej pułapce. Smakuje jak fusy z kawy i ziemia, a cuchnie popiołem z papierosów.”(str. 529) No czyż to nie jest piękne? 🙂

Polecam i nie ukrywam, że chętnie wygrzebałabym w promocji kolejną pozycję Pani Harris. 🙂