Na zapomnianej polanie było przecież ledwo kilkanaście niewielkich domostw, a tłumy, które zgromadziły się podczas ekshumacji, zdawały się nieprzeliczone. A może kluczowym słowem było: „zdawały się”? Ciemność wszystko przecież wyolbrzymia. Utopce wszystko wyolbrzymiają.
Lisie spojrzenie, mysia policjantka, gęsia skórka i krwiożercze nietoperze… – czyli zoologiczna wampiriada w wykonaniu Puzyńskiej. To już piąty tom sagi o Lipowie. Czy była lipa? 😉
W 1984 roku Gloria, niegdysiejsza aktoreczka, którą pojawienie się na świecie syna Wojciecha sprowadziło i usidliło w Utopcach, pragnie altanki w ogródku. Wierci mężowi, znanemu lekarzowi zajmującymi się badaniami nad tetraetyloołowiem, dziurę w brzuchu i kieszeni, byleby spełnił jej marzenie (a marzy jej się biba w altance z okazji jej czterdziestych urodzin). Podczas stawiania fundamentów okazuje się, że w miejscu, gdzie ma stanąć drewniana konstrukcja znajduje się rzekomo pochówek wampirzy. (Tu nastąpiło moje pierwsze uniesienie brwi i wymruczane słowo: „serio?”) Społeczność zamieszkująca Utopce jest bardzo przesądno-zabobonna, bo drzewa nazywa Leszymi (jest Syn Leszego i inni członkowie rodziny Leszego), hołdują innym prasłowiańskim tradycjom i w ogóle natura także jest jakaś taka horrorzasta, bo kiedy coś się dzieje, to wieje, a gdy się jedzie nocą do wsi, to ciemność jest gęsta i się lepi. No, ale wracając do trupa. Sąsiadka, hodowczyni świń i znawca wszelakich religii (podaje się również za medium), jest przekonana, że to krwiopijca, bo pochowano go głową do ziemi, ma w ustach cegłę i w ogóle niemalże czuć opary czosnku. Mieszkańcy chwytają to w mig, a gdy pojawia się pomysł, żeby szczątki przenieść na cmentarz, wznosi się zbiorowy lament, że wampir wszystkich pozabija. Niedługo później ginie zarówno syn Glorii, jak i jej mąż, a w altance zbudowanej mimo wszystko, leżą równo ułożone w kostkę ubrania zaginionych, a na desce widnieje ślad wampirzych kłów…
Sprawą sprzed trzydziestu lat zajmują się: Daniel, Emilia i Klementyna. Z Daniela zrobiono niewiernego pantoflarza szykującego się do ślubu z Weroniką, który nagle bawi się w wychowywanie nastoletniego syna i dzielnie znosi utarczki ze stereotypową przyszłą teściową (żeby choć jakiś zabawny dialog się z tego narodził, ale gdzie tam, ważniejsze jest tropienie wampira). Emilia, romansująca z prokuratorem (on ma tak straszną tajemnicę. TAJEMNICĘ, rozumiecie? Nie? To jeszcze kilka razy o tym napiszę, żebyście zachodzili w głowę, cóż to za sekret. Zakładałam, że będzie to coś typu blizna w kształcie pośladków na pięcie albo niezwykle owłosiony pieprzyk pod pachą, jednak autorka wymyśliła coś innego…) wysuwa się na pierwszy plan i wręcz odnosi się wrażenie, że MYSIA POLICJANTKA (specjalne podkreśliłam, bo to ulubiony zlepek słów autorki, żeby opisać sierżant Strzałkowską), z szarej mysiej policjantki zrobiła się błyszczącą mysią policjantką, bez której zarówno Daniel by zwariował, jak i pani Kopp. A skoro mowa o Klementynie, to o ile w poprzednich tomach była zarówno wredną starą babą, później szczeniacko zakochaną starą babą, to teraz jest… pochrzanioną starą babą, która nie może uwolnić się od Teresy i będzie o tym gadać pół książki (Puzyńska strasznie zepsuła tę postać i po cichu liczę, że ją prędzej czy później uśmierci, bo żal mi obrazu, który zrobiłam sobie w głowie, a on z tomu na tom niszczeje i Kopp staje się niezwykle irytująca i to jej poszukiwanie miłości zmierza w coraz bardziej absurdalnych kierunkach).
Przez chwilę zastanawiałam się, czy piąty tom sagi nie miały być w założeniu horrorem. Mnóstwo było scen z przyciszaniem muzyki, wgrywaniem odgłosu łomoczącego w piersi serca, kapaniem potu po plecach, używaniem zjawisk paranormalnych i sprawdzaniu zwieraczy pęcherza. Wszystko to zapewne miało wzbudzić nastrój grozy, niczym z „Psa Baskervillów” Doyle’a… ale nie trafiło do mnie. Za dużo było tego mhrrrroku! Zaskakujące było to, że trup zaczął ścielić się gęsto przez ostatnie kilkadziesiąt stron, a już całkiem bezsensowną wydała mi się scena z nożyczkami. Nie wiem, czy przypadkiem po lekturze „Utopców” nie spadnie też popyt na wieprzowinę…
Dlaczego czytam książki Puzyńskiej, skoro tak biadolę? No cóż, nie będę ukrywać, że lubię obserwować pomysłowość i rozwój twórczości autora, z którym „znam się” od jego debiutu, kiedy jeszcze o nim nie było głośno. Nadałam sobie takie niepisane prawo do marudzenia, skoro obcuję z tymi książkami od lutego 2014 roku i przedzierałam się przez te wszystkie „sierżant sztabowe”, „nadkomisarzów”, „starszych i młodszych posterunkowych” – czyli nazewnictwo, którym naszpikowane były początkowe tomy, a z których wreszcie pani Katarzyna zrezygnowała (na rzecz „mysiej policjantki” :P). Jestem ciekawa czy z lipowskiej gromadki autorka zrobi operę niezwykle mydlaną (powoli ocieramy się o mydełko), jakim tropem będą musieli podążać śledczy w kolejnym tomie… i z którą kobietą Daniel spłodzi córkę. 😛 „Łaskun” już wkrótce, przekonamy się.
Książka bierze udział w wyzwaniach:
T czyli taniocha – książka upolowana w promocji (2)
25. motyw: wieś