W Paszczach, Poznaniu i miejscach nieznanych, gdzie „mięchem” rzuca nie tylko gangster, ale także wiejska przekupka (niekoniecznie trudniąca się ubojem chociażby ptactwa z własnego podwórka), rodzą się uczucia, noże wbijają się w piersi, a pistolet sam odpala. Jest zabawnie, chwilami groteskowo, czyli… cała Rudnicka!
Dwóch policjantów i jeden gangsterski Robin Hood postanawiają zaprowadzić ład i porządek w grupach ściągających haracze. To znaczy… pewnie tak by się działo i byłoby to o wiele prostsze, gdyby jeden nie miał potwornego pecha i nagich fot z kokardką na przyrodzeniu, drugi nie zapragnął być detektywem po tym jak oberwał od dwunastolatki, a trzeci się nie zakochał, choć taki z niego macho. Dwóch Dzianych, jeden Nadziany i można by się zastanawiać, czy Dziani są dziani w zgrywanie bohaterów (postępują z zasadami, ku pamięci swej matki nieboszczki), a Nadziany nadziewa się na swoją złą karmę, czy chodzi o bardziej przyziemne „dziania”, choć szczególnych luksusów się nie odnotowuje, zwłaszcza w ruderze po pradziadku. Żeby historia miała smaczek, to pojawi się Majka, która wreszcie będzie mogła poczuć się kurą domową, a nie dziewczyną syna bossa. A i jeszcze Jaga, charakterna agroturystyczna zarządczyni.
Akcja się kręci, ksywek przybywa, Padlina rozkłada karty (na szczęście nie się! :P), Tatko uzbraja w agresję Lolka, który swoimi ciosami wychowuje jego rozhulanego synalka Maksyma. Chwilami miałam wrażenie, że czytam przerobiony scenariusz „Killera”, tylko zamiast Siary jest Padlina, a miejsce Lipskiego zajął Tatko. Tylko tych Killerów tak jakby więcej…
(…) I potem nagle znikł. Nikt nie wiedział, co się z nim stało. Ale taka jedna, jak wracała z roboty, to widział, jak Cieplak z tamtym pod lasem się bili, a potem tylko Cieplak wrócił, a ten drugi przepadł jak kamień w wodę.
– I co? naleźli zwłoki? – Kryś wbrew sobie zainteresował się opowieścią.
– Jakie zwłoki? – zdziwiła się Klamotowa. – Znalazł się cały i zdrowy. Na księdza poszedł.
– To po co mi to pani opowiada, jak żyje? – zdenerwował się.
– No patrzcie go – oburzyła się. – Jak to źle naszemu proboszczowi życzy!
Trochę rozczarowało mnie zakończenie (jest jakieś takie przewidywalnie mdłe i brak mi fajerwerków), a także niezrobienie pożytku, czy też gierek słownych z nazwiskami Dziany i Nadziany. Rudnicka przez „Natalie” pokazała, że można świetnie wykorzystać komizm sytuacyjny, wyciskać z niego humoru ile wlezie, przez co książka zyskuje na lekkości i gęba się cieszy. Z niecierpliwością wyglądałam zabawnego użycia nadziewania, a tylko umieszczenie go w Paszczach uważam za zdecydowaną maliznę. 😉 I niestety tego zabrakło i równie dobrze Kryś mógłby nazywać się Kowalski, a Filip – Nowak.
Może się czepiam, może moja poprzeczka zwisła już tak wysoko, że nieco gorsza książka spod pióra Rudnickiej ma trudności z jej przeskoczeniem, ale po przeczytaniu dziesięciu jej książek uważam się za wiernego fana, który może sobie nieco pobiadolić, kiedy zauważy spadek formy przy którejś pozycji. 😉 Nie zmienia to jednak faktu, że miłością dozgonną darzyć będę tę autorkę, choćby opisywała mix masła i margaryny i żaden „Fartowny pech” tego nie zmieni. 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniach:
2 czyli wydana co najmniej dwa razy
KOMEDIA KRYMINALNA
5. kryminał na wesoło