Uzbrojona w ciekawość i niedawną wypłatę, dzięki zaproszeniu od Wydawnictwa Sonia Draga (mogłam zadzierać nosa jako gość branżowy! 😉 ) zawitałam do hali EXPO w Krakowie. Jak się czułam jako debiutant na tej imprezie? Co mnie urzekło, co rozczarowało? Rzeknę słów kilka.
Były to moje pierwsze Targi Książki, choć tak naprawdę ich termin był fatalny, bo przed Wszystkimi Świętymi mam zupełnie inne plany i praktycznie do początku października nie brałam ich pod uwagę. Jednak jak się nie skusić, kiedy Wydawnictwo wysyła zaproszenie? 🙂 Myślę, że każdy początkujący/mało znany bloger/zwykły czytelnik dostając szansę darmowego uczestnictwa, a przede wszystkim czując się w jakiś sposób dostrzeżony, po prostu skacze z radości i wywraca swoje plany do góry nogami, więc nie mogłam nie dołączyć do grona tych podjaranych i choć na jeden dzień Targów pójść musiałam. 🙂
Z jakim nastawieniem wyruszyłam? Byłam przede wszystkim ciekawa tej masy wydawców, kontaktu z żywym autorem i w ogóle chciałam przeprowadzić swoje prywatne badanie czytelnictwa, które rzekomo ma się marnie w naszym kraju. Przy okazji chciałam się przekonać ile znajomych buziek zobaczę, bo przecież wielu blogerów ujawnia swoje facjaty, niektórzy nawet obwieszają się plakietkami z nazwami swoich stron, więc trudno nie dostrzec ich w tłumie. I widziałam Anię z Myśli i słowa wiatrem niesione, a także grupkę pstrykającą fotki z Knedler na stoisku Novea Res. W kolejce do wejścia w „korytarzu” dla blogerów też było sporo osóbek, które podejrzewam o prowadzenie bloga (szósty zmysł Stworka 😛 ). Oczywiście do nikogo nie zagadałam, jak przystało na ninję. 😉 Wciąż nie czuję się nickiem rozpoznawalnym w blogosferze, więc obawiam się, że gdybym otworzyła buzię w nadziei rozpoznania, to dostałabym odpowiedź w stylu: „Stworek? A co to takiego?” 😉 Może będzie jeszcze kiedyś okazja wykonać śmiały krok i się odważyć uścisnąć dłoń człowiekom z branży. 😉
Coś, co podobało mi się ogromnie to życzliwość, którą spotykało się co krok. Mijałam wiele osób, które prosiły nieznajomych o to, żeby pstryknęły im fotki, czy też potrzymały torebkę z książkami, bo chcieli się przepakować. Nawet stanie w kolejkach często było okazją, żeby wymienić parę ciepłych słów ze współkolejkowiczami. Sami autorzy, którzy rozdawali autografy w gratisie dawali też uśmiech, podobnie osoby obsługujące na stoiskach (jaką radochą było poznać panią Martę z Wydawnictwa Media Rodzina i móc osobiście podziękować za współpracę :)). To było świetne, naprawdę.
Poza tym czytanie! Ludzie czytali, czy to w zakamarkach stoisk wydawnictw, czy też w kolejce do osób, od których chcieli złowić autograf, nie wspominając o ogromnej kolejce chcących wymienić książki w akcji lubimyczytac.pl (ludzie koczowali na karimatach po kilka godzin! ). Czuło się prawdziwe święto czytelnictwa. 🙂
Nie ukrywam, że byłam też w szoku, kiedy błąkając się w poszukiwaniu numerku D-coś tam zostałam złapana przez autorkę, która zadała mi pytanie – istny haczyk – „czy lubi pani kryminały?”. I tak oto stałam się bogatsza o książkę, której nie planowałam kupić, ale asertywność była tak zaskoczona, że nie mogłam odmówić. 😉 Próbowano mnie też kusić poezją, ale że nie widziałam w niej rymów, to grzecznie podziękowałam. 😛
Ale żeby nie było, że tylko wszystko było super. Nie było. Nad jednym, nad czym najbardziej ubolewam, to niestety ceny. Rabaty, które dawały wydawnictwa były po prostu mizerne. Podobała mi się akcja Prószyńskiego i sk-i, który podczas spotkania autorskiego przeceniał książki owego autora o 50%. To było zacne! Szkoda, że akurat Rudnickiej posiadam wszystkie dzieła (no dobra, nie mam „Lilith”…), łącznie z „Granatem”, więc nie skorzystałam z promocji. Za to u innych rabaciki -20%… albo i mniej, to niestety cios dla portfela i co tu dużo kryć – tanie internetowe księgarnie wygrywają w walce o klienta.
Druga sprawa: ciasnota. O ile były miejsca, gdzie spokojnie minęłyby się dwa albo nawet trzy dziecięce wózki, to niestety podczas spotkań autorskich, kolejki jakie się tworzyły skutecznie blokowały przejście, a jak swoją pupę jeszcze do tego wepchał Pikachu, to już w ogóle chodziło się po suficie. 😉
Kolejna kwestia – błędnie przypisane numery. Nagryzmoliłam sobie plan, gdzie mam nabyć jakie tytuły (taką sobie zmalowałam „nić Ariadny” do tego targowego labiryntu). Niestety nie wiem do tej pory, gdzie było Wydawnictwo MAG, a taką miałam ochotę na „Szóstkę wron”… Może gdybym obeszła z wysoko zadartym nosem każdą alejkę tej wielkiej hali, to bym znalazła to, czego szukam, o ile wcześniej nie rozdeptałby mnie wciąż rosnący tłum. 😉
Podsumowując: naładowałam się pozytywną energią, postawiłam pierwszy krok na tej międzynarodowej imprezie i rozochociłam się na podobne tego typu spędy miłośników czytelnictwa. Myślę, że w przyszłości będę szukać kompanów, żeby Targi (kto wie, może nie tylko krakowskie!) obłazić w parze lub grupie większej, bo wtedy jakoś czas na pewno płynąłby milej i w ogóle jeszcze radośniej. Mam też nadzieję, że nikogo nie odstraszyły krajobrazy kominów, gruzów i w ogóle powiedziałabym wręcz krakowskiego zadupia otaczającego halę i nikt nie zawrócił w drodze na ten zatłumiony spektakl, zdobywając upragnione książki, a także ciekawe doświadczenia po spotkaniach z autorami. I co najważniejsze: mam ogromną nadzieję, że spotkamy się za rok! 🙂
A co z Targów przytargałam? Ot kilka książeczek… Były większe plany, ale ceny nie zachęcały, więc pozostaje mi zacząć pisać list do Świętego Mikołaja, może się zlituje i taniej te lektury upoluje. 😉