Emil Zola dotychczas kojarzył mi się raczej z historiami miłosnymi. Nie wiem czemu wrzuciłam tego francuskiego, naturalistycznego pisarza do worka twórców opowieści romantycznych (chyba zmylił mnie tytuł „Kartka miłości”, który czytałam dawno temu i niewiele z niej pamiętam 😛 ), więc gdy sięgnęłam po „Germinal” ciarki mnie przeszły, bo niby coś o miłości wspomniano, jednak to była kropla w morzu opisów realiów ciężkiego życia górników-głodomorów. Przyznam bez bicia: nie spodziewałam się tak przerażającej lektury.
Bardzo trudno było iść ramię w ramię z rodziną Maheu’ów, towarzyszyć im każdego dnia w ich codziennym życiu: od wstania, po robienie „kanapek” do kopalni, poprzez ciężką pracę w niezwykle nieludzkich warunkach pod ziemią, gdzie oprócz trujących oparów i pyłu węglowego, buchało żarem, a pot mieszał się z sączącą ze skał wodą. Praca, nie tylko nie przynosiła sensowych zarobków, ale przede wszystkim odciskała się piętnem na zdrowiu górników. Głód, nędza i ubóstwo były widoczne na każdym roku. Kobiety, od pokoleń nauczone uległości, oddawały się kochankom, stwarzając ciągle nowe „mięso ludzkie”, które od urodzenia skazane było na te same męki wśród węglowego pyłu.
Kiedy pojawił się Stefan, wierzący, że może coś się zmienić, gdy rozpęta się rewolucja, wlał w ich serca nadzieję. Niestety lata ucisków, brak wykształcenia i pierwotne żądze zniszczenia, przyniosły katastrofalne skutki… (Opis sceny śmierci i bezczeszczenia zwłok sklepikarza był naprawdę zatrważający!)
Katarzyna wzbudzała moje mieszane uczucia. Z jednej strony podziwiałam jej wierność, z drugiej irytowała mnie jest uległość. Może gdyby na początku dokonała innego wyboru… Ha! Tylko czy ona mogła dokonać wyboru? Cały czas zadaję sobie to pytanie.
Jakby na dobicie mamy pokazane życie mieszczuchów, których jedynymi dylematami dnia powszedniego były wybory między jedną a drugą wykwintną potrawą, czy też mniej lub bardziej bufiastą sukienką. Górnicy pracowali na ich próżne życie, a oni w swym miłosierdziu, gdy proszono ich o pożyczkę, dawali im rzeczy, którymi zdecydowanie nie mogli się najeść…
Nie w rozszerzeniu życia i jego namiętności leży szczęście, ale w wyrzeczeniu się ich.
To zdecydowanie nie jest lektura dla każdego. Pisana niełatwym językiem, zawierająca mnóstwo brutalnych opisów, a także sporo górniczego słownictwa, jest orzechem trudnym do zgryzienia, zwłaszcza dla tych o słabych nerwach. Czuć tu również sympatie socjalistyczne i antyklerykalne, które prezentował Zola.
Mimo wszystko warto po nią sięgnąć, żeby przekonać się jak nikczemna może być ludzka natura, jak bezwzględna jest walka o przetrwanie i wola życia, nawet w najtrudniejszych momentach, gdzie nie widać już nawet iskierki nadziei. Myślę, że nie dotyczy ona tylko robotników, czy w tym wypadku górników, ale każdego z nas. I to jest chyba najbardziej przerażające…