Jeśli Grześ, idąc przez wieś, zbierałby zamiast piasku „ziarna prawdy”o których mowa w książce, to Polska zamieniłaby się w Saharę. Jeśli z każdą kobietą, pierw obejrzaną seksistowskim okiem, ląduje się w łóżku, to pan Szacki powinien pomyśleć o przeszczepie pewnego narządu, który zapewne mocno już jest zużyty i wyrozciągany. Jeżeli Sandomierz kojarzy się tylko z serialem telewizyjnym „Ojciec Mateusz” i wszystkie żarty i żarciki sprowadza się do tejże produkcji, to cierpię na chroniczny brak poczucia humoru i nie kupuję tego. Dawno nie czytałam tak irytującej książki, a to wszystko zasługa głównego bohatera…
– Prawda to prawda, od pływania w szambie zbytecznej wiedzy nie robi się bardziej prawdziwa – zaskrzypiał inspektor.
Zdawałam sobie sprawę, że tę lekturę odbiorę dość osobiście, wszak dotyczy mojej rodzinnej okolicy. Kultura żydowska również jest dla mnie czymś interesująco-intrygującym (krakowski Kazimierz zdecydowanie tę ciekawość rozbudził). No to dostałam po oczach, zarówno stereotypami że Polacy to antysemici, jak i topografią. Gdybym nie bywała w Sandomierzu iks razy, w ogóle nie poczułabym ducha tego klimatycznego miejsca. Podobnie rzecz się miała, jeśli chodzi o „Uwikłanie” i przedstawioną tam Warszawę. Ja nie wiem, czy Miłoszewski spodziewał się, że czytelnik, oprócz jego tomiszcza, w tle będzie miał otwartą mapkę google czy inny plan miasta? Taaa, może jeszcze kamasutrę…
Ale ty zobaczyłeś we mnie tipsiarę, wiejską dupę do dymania, lachociąga z prowincji. Aż dziw, że nie zabrałeś mnie do macdonalda. Nie powiedzieli ci, że wsiowe pokrowce na kutasa najbardziej lubią do maca?
O czym jest ta książka? O klikającym i swędzącym mózgu Szackiego, o jego bolącym członku, a poza tym o narzekaniu na katolików i małomiasteczkowość. Są trupy i nawet niegłupi wątek kryminalny, nazwiska postaci zaczerpnięte z iwaszkiewiczowskiej powieści Sława i chwała, wycieczki w żydowską historię regionu, momenty grozy inspirowane „Psem Baskervillów”, ale to tylko dodatek do biadolącego Teodora, który działa na kobiety niczym lep na muchy (nawet wierne i szczęśliwe mężatki dla białowłosego są w stanie zgrzeszyć (!)). I jest taki cholernie nieustraszony i mądry, światły i biegły! Ptysiulinek po prostu… Uparcie brnęłam do końca, żeby móc napisać opinię po całościowym zapoznaniu się z tym dziełem, próbując jakoś strawić tego Szackiego-zakalca, który niczym chmura przesłaniał mi słońce całkiem dobrze zapowiadającej się powieści.
Wiele musiało upłynąć Wisły, spermy i jacka danielsa, zanim bóg seksu przekonał się, że Sandomierz to jednak urokliwe miasto, a klepki wskoczyły mu na właściwe miejsce (zapewne stres związany ze świadomością, że mógł zapłodnić sporą część mieszkanek tej zapyziałej prowincji go otrzeźwił :P). Lepiej późno niż wcale, chciałoby się rzec. Zamiast fanfar z ust Teo wyleciało kilka salw: „o kurwa!”, jednak przecież temu przystojniaczkowi nawet małolaty mogą wybaczyć.
Polski kryminał, jak Boga kocham, takie kryminały jak wszystko inne. Co to za kryminał, w którym gówno się dzieje, na dodatek od początku wiadomo, o co chodzi.
Drugi tom przygód Szackiego jest moją ostatnią przygodą z tym bohaterem, bo jeszcze definitywnie nie przekreślam twórczości Miłoszewskiego. Może po prostu „poznaliśmy się” w kiepskich okolicznościach książkowej przyrody, a inne popełnione przez niego dzieła wyrwą mnie z kapci. Teo niech spieprza, a że pieprzyć lubi, to nie jest to dla niego obelgą. Nie polubimy się i trudno. Na pewno sznureczek fanów szybko zapełni tę malutką lukę po mojej rezygnacji. 😉
Ciekawa jestem, czy sandomierzanie, zwani w moim regionie Parasolami (tak w klimacie odkopywania historii ;)), są zadowoleni z tej książki? Bo tarnobrzeżanka nie jest. 😉