Połączenie romansu, filozoficznych wynurzeń na temat nieśmiertelności, prawdy i miłości, okraszone peanem na cześć penisa… a to wszystko po to, żeby ukazać różnicę klasową, mentalność wielkopańskości początków XX wieku – no cóż, jak dla mnie, okazało się to nieco przekombinowane.
Swoją kontrowersyjną, przez lata zakazaną powieść, Lawrence – pasjonat śledzenia przemian zachowań w ludziach i ich odbicia w życiu społecznym, próbował wydać w latach 20-tych XX wieku. Opisywane w powieści sceny seksu wywołały skandal (myślę, że mimo wszystko więcej jest rozmów i myśli o spółkowaniu, a niżeli samego aktu płciowego), zmuszając autora do wyjazdu z purytańskiej Anglii.
Od niczego nie da się na tym świecie uciec. Jedynym wyjściem jest wziąć się za bary z przeciwnościami, niezależnie od tego czym są, i mieć to za sobą.
Konstancja vel Lady Chatterley, młoda pełna życia mężatka z wyższych sfer, zostaje poddana próbie, gdy jej mąż Clifford traci władzę w nogach i nie może w stu procentach spełnić się jako mężczyzna. Spędzają więc czas snując filozoficzne rozmyślania i gromadząc dobra materialne, dzięki dobrym inwestycjom pana domu. Pewnego dnia, kobieta postanawia wybrać się na spacer do lasu, gdzie widzi mnóstwo pisklaków, roślin i innego ptactwa, a także spaniela i jego pana – Olivera Parkina, gajowego. Na początku postrzega go jako prostaka, pracownika na jej utrzymaniu, jednak po czasie zadziałał na nią jego wąsik, umięśniony tors i feromony płciowe, które fruwały w powietrzu. Ten romans od początku był pomyłką, bo jakże szanowana mylady z tak nic nie znaczącym robolem? Jednak para bez swych ciał nie mogła żyć, a wkrótce pożądanie przerodziło się w głębsze uczucie.
Naprawdę go kochasz? To niemożliwe. Dzisiaj nikt nikogo nie kocha. Wszyscy jesteśmy zbyt zakochani, żeby mieć czas na miłość.
I wbrew pozorom tego romansu nie jest tak dużo, ile oczekiwałam. Autor posługując się Kon i Parkinem, próbował zarysować różnice klasową, przemiany społeczne i problemy ludności po I wojnie światowej. Znajdziemy dyskusje na temat robotników w kopalniach, komunistów i przemian całego powojennego świata, a także trudnych wyborów, których muszą dokonywać nie tylko kochankowie.
Ostatecznie świat jest tak pełen frazesów i fałszu, że chyba najprzyzwoitszym wyjściem jest kpina.
Rozczarują się ci, którzy doszukują się w „Kochanku Lady Chatterley” wyuzdanych opisów scen łóżkowych i erotyzmu, który wylewałby się z niej strumieniami i ocierał się o pornografię. Była odważnym dziełem, jak na tamte czasy (ukłony wobec autora!) i patrząc na to, że i w Polsce była cenzurowana, czuć gdzieś na plecach dreszczyk emocji podczas kosztowania tego „zakazanego owocu”. Polubiłam Parkina, mimo jego fatalnej gwary, Kon wywołała u mnie mieszane uczucia, a Clifford okazał się starym nudziarzem.
Nie czytałam tej książki jednym tchem (możliwe, że miał na to wpływ język, jakim posługują się bohaterowie), ale nie mogę powiedzieć, że śmiertelnie mnie wynudziła i zmarnowałam na nią czas. Chwilami miałam ochotę omijać wzrokiem tekst, bo zbyt duże nagromadzenie wynurzeń filozoficznych nie jest tym, co stworki lubią najbardziej. I niestety obawiam się, że moje wspomnienie o tej lekturze uleci z czasem i nitkami babiego lata…