„Piąte koło”, czyli wybitna wycieczka pomyłek

T. M. Wilk „Piąte koło”

Szkoda oczu, czasu i nerwów. Książka Teresy Małgorzaty Wilk jest totalnym niewypałem i jedyne co potrafi wywołać w czytelniku to irytacja. Dawno nie czytałam tak złej książki!

Zacznę od strony językowej. W tej lekturze nie było najwyraźniej żadnej korekty, bo są tak rażące błędy językowe, interpunkcyjne, stylistyczne, że nie trzeba być filologiem, aby kłuły w oczy. Zapis dialogów to jakaś pomyłka! Zazwyczaj wypowiedź bohatera kończy się myślnikiem, tu kropką. Jak ktoś coś mówi w myślach, to zapis jest identyczny z opisem narratora, nie chwycony nawet w cudzysłów, nie mówiąc już o jakiejś kursywie… Do tego odmiana wyrazów, która wygląda chwilami jak wklejona z google tłumacza.

Cała historia była nieprawdopodobna, szyta grubymi nićmi, a opisana na okładce „spora doza sensacji”, jest chyba jedyną „kroplą humoru” zaserwowaną nam przez autorkę. Nie odczułam żadnej sensacji, nudne to było jak flaki z olejem. Trudno jednak oczekiwać budowania napięcia, jeśli w jednym zdaniu bohater mówi: „muszę udać się do hotelu”, a w następnym już w tym hotelu siedzi i wcina obiad.
Kiedy jedziemy w podróż poślubną do Ameryki, to na dwóch stronach objeżdżamy cały kontynent, zadowalając się setką nic nie znaczących nazw, które autorka opatruje jednym zdaniem wyjętym rodem z wikipedii.
Przemiana bohaterów polega na tym, że wychodzą z łóżka kochanki, z którą obcowali przez lata, a następnie po dwóch zdaniach refleksji czują, że są już innymi ludźmi, klapki im z oczu spadają, lecą do żony zapewniając ją o swojej dozgonnej miłości.


Panie wyglądają uroczo, panna młoda wygląda uroczo. Bogactwo słownictwa wręcz „zachwyca”. Zastanawiam się co miał na celu (oprócz zwiększenia objętości książki) zabieg notorycznego pisania o tym samym? Bohater jest świadkiem jakiegoś wydarzenia, a potem dokładnie tak samo opisuje tę przygodę swojemu rozmówcy. Nie zmieniło się nic, prócz formy narracji z trzecioosobowej na pierwszoosobową.
Pani Wilk kilka razy myli imiona bohaterów o których pisze i tak Sabina staje się Sylwią, a Michalina ma tyle zdrobnień i form swojego imienia, że można się pogubić (dobrze, że jest jedyną postacią na literkę „M”).
Kiedy główną bohaterkę spotyka tragedia, mówi o tym w jednym zdaniu, płacząc przez kolejne, a potem jakoś tak staje na nogi. Może to zasługa przyjaciółki, która na pytanie: „co mam zrobić?”, odpowiada: „w takich sprawach nie mogę ci radzić, kochanie. Przekażę ci kilka, mam nadzieję, mądrych sentencji.”
Jeśli „kroplą humoru” miało być wklejanie gotowych, kiepskich żartów, a może raczej sucharów w usta przypadkowych bohaterów albo wlepianie mnóstwa „kurn” w wypowiedź irytującej postaci, to szkoda było zachodu. Może sepleniące dziecko, które mówiło „lulki” zamiast „rurki”, czy też kolejna wkurzająca postać, wykreowana na prostaczkę mówiącą „jezdem, bedziesz, kazuję”, miało osłodzić gorycz rozczarowania,to jednak zupełnie nie wyszło.
„Piąte koło” miało być kryminałem z Krakowem w tle. Tyle w nim Krakowa, co wkładu owocowego w jogurcie smakowym. Ale może to i dobrze, bo gdyby znów opatrzono wycieczkę po królewskim mieście w wyrwane z kontekstu zdania z kiepskiego przewodnika, to książka szybciej spłonęła by na stosie.

Nie czytajcie tego. Mam tylko ogromną nadzieję, że Pani Wilk nie popełni już żadnej książki. Szkoda drzew i drukarek. Pisać też można do szuflady.