Starzy jesteśmy wtedy, gdy większość ludzi wolałaby, żebyśmy już nie żyli.
„Łyżeczka” jest książką, która mnie zaskoczyła i poruszyła. Niepozorna okładka, krzyczący nad nazwiskiem autorki (swoją drogą pierwszy raz o niej słyszałam, choć to już druga jej książka!) napis: Przeczytaj, zanim zabijesz swoją matkę. Czego można spodziewać się po takiej lekturze? Super-hiper-duper wysublimowanego opisu rodzinnego mordercy? Sikającego krwią, zwłaszcza po zastawie stołowej, thrillera psychologicznego? Może na pierwszy rzut oka tak, ale jakże pozory mogą mylić…
Zalecenia przed przeczytaniem:
Ubierz piżamę, weź do rąk kubek gorącego kakao i daj się wygadać Majce.
Nie usprawiedliwiaj jej, nie lituj się nad nią, nie wybaczaj i nie tłumacz, tylko spróbuj zrozumieć…
Szylko zapoznaje nas z historią trzech pokoleń kobiet: Hanny (babci Majki), Mieczysławy (matki Majki) i samej Majki. Cofamy się w czasie, żeby przyjrzeć się relacjom panującym w ich rodzinie. Patrzymy na różne opisane wydarzenia zarówno oczami Mieci, jak i Majki (dzięki czemu łatwiej nam zrozumieć, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej i co siedzi w ich głowach/sercach). Główną bohaterką, tytułową „Łyżeczką” jest Majka – trzydziestopięcioletnia architekt wnętrz, szczęśliwa mama uroczego Piotrusia, żona Adama – można by pomyśleć: obraz kobiety spełnionej i na swoim miejscu. Co się stało, że już na początku swojej opowieści oświadcza, że zabiła swoją matkę? Odpowiedź jest prosta i trudna zarazem – chora matczyna miłość, która przytłacza, tłamsi, chce mieć dziecko tylko dla siebie i wie najlepiej, co jest dla niego dobre. Wszystko czyni w dobrej wierze, żeby uchronić swój skarb przed problemami, nie daj Bóg jakąś samodzielnością. Sprawdza i kontroluje, podsłuchuje i włazi w brudnych buciorach w szczęście domowego ogniska. Rozwala skrupulatnie budowane dorosłe, poukładane życie…
Autorce udało się napisać życiową książkę, która porusza bardzo trudną tematykę toksycznej miłości, tak zajmująco, że czyta się ją jednym tchem, a z drugiej strony tak dobitnie, że trafia w sedno, robiąc czytelnikowi mętlik w głowie. Miałam wrażenie, że siedzę z Majką i plotkujemy. Żadna z nas ani razu nie ziewnęła. Ona mówiła, ja słuchałam. Wielokrotnie czułam, że rozumiem ją doskonale, mając wrażenie, że wychowałyśmy się na tym samym podwórku. Świetnie wykreowane postacie (rozbrajający Piotruś), budowane dialogi, wplatane wątki i czasowe przeskoki, które nie robią czytelniczego chaosu, a płynnie wprowadzają w świat trzydziestopięciolatki i jej rodziny, to niewątpliwa zaleta tej książki.
Książki nie polecam osobom, które mają świetne, zdrowo kochające się, pełne rodziny, w których matka jest prawdziwym przyjacielem, a ojciec oparciem i podporą dobrych relacji. Jeśli komuś jednak będzie brakowało choćby jednego z tych „składników”, to zachęcam do lektury, chociażby po to, żeby móc powiedzieć: „kurcze, może jednak nie jest u mnie tak tragicznie, jak mi się wydawało?”.
EDIT:
I choć minęło już kilkanaście godzin od dobrnięcia do końcowej okładki, wciąż we mnie pulsuje wspomnienie o tej lekturze… Rewelacja!