Więcej Daemona – te słowa myślę, że towarzyszą niejednej czytelniczce, zwłaszcza zadowolonej po lekturze pierwszego tomu serii „Lux”. I oto Armentrout spełnia nasze oczekiwania, rozgrzewając nasze serducha i policzki nieziemskim zielonookim facetem do schrupania. Mrau!
Coś się dziwnego dzieje z naszą główną bohaterką Katy. Po wydarzeniach z poprzedniego tomu, w jej ciele zachodzą różne przemiany, które nie tylko spowodowane są burzą nastoletnich hormonów, chociaż te szaleją jakby miały dożywotni wstęp do wesołego miasteczka zbudowanego w jej organizmie. Dziewczyna nie za bardzo umie panować nad nowymi umiejętnościami, które bardzo często wymykają się spod kontroli, zwłaszcza kiedy emocje wezmę górę. Katy staje się groźna dla otoczenia, jednak pojawia się ktoś, kto zaczyna z nią trenować, próbując okiełznać nowe, nieznane efekty uboczne sympatyzowania z Daemonem – Blake.
Chłopak od początku nie podoba się sąsiadowi Kat, jednak to go nie zraża i ciągle próbuje zbliżyć się do naszej głównej bohaterki. Dziewczyna jest w niezłej kropce, bo z jednej strony Daemon kręci ją ogromnie i coraz trudniej jej trzymać rączki i usta przy sobie, kiedy zielonookie ciacho swoją bliskością łaskocze ją w kark, z drugiej nowy kolega wydaje się być do niej podobny, przez co rozumie ją i cierpliwie szkoli, twierdząc, że chce jej pomóc. Czy można mu zaufać? Dlaczego nigdy wcześniej o nim nie słyszała?
W tym tomie emocji nie brakuje. A Daemon… och, słodki jeżozwierzu, jest naprawdę gorrrący! Poznajemy go coraz bardziej, już nie tylko jako złośliwego, aroganckiego pupka, ale także jako mężczyznę, który pragnie chronić najbliższe mu osoby, bez względu na swoje dobro. Myślę, że jeśli któraś go jeszcze nie pokochała, to po tej lekturze wpadnie po uszy i będzie to zdecydowanie przez Świętem Dziękczynienia. 😉 Autorka jednak nie tylko serwuje nam cukierki maczane w karmelu, ale także przyprawia tę historię nutką goryczy, smutku i niepomyślnych zdarzeń, które ścisną za serce. Może nie pocieknie strumień łez, ale klucha w gardle ma szansę się pojawić.
Na końcu książki mamy dodatek specjalny, czyli jedną scenę widzianą oczami naszego nieziemskiego bożyszcza. Jest tak awwww <3
Warto więc dotrzeć do końcowej okładki, bo znów Armentrout serwuje zacną historię. 🙂