Cena za życie – dwie poprawne odpowiedzi na, wydawałoby się, banalne pytania. W takim razie, skąd te trupy? Zapytajmy „Rozmówcę” Cartera.
Stojąc przed lustrem dostrzegasz… TO! Jest straszne! Pewnie nawet rozmazałby ci się tusz, bo jak można nie przerazić się na widok… pryszcza! Kiedy już myślisz, że już większa tragedia dzisiejszego dnia nie może cię spotkać, dzwoni twoja najlepsza przyjaciółka, która chyba podświadomie wyczuła tę twoją pryszczową bolączkę. Chce nawiązać wideorozmowę, więc ustawiasz tak telefon, żeby twój syfek nie rzucił się jej w oczy, chociaż może jednak powinnaś podzielić się z nią tym niemiłym zaskoczeniem, które wylazło na twojej twarzy?! Coś dziwnego jednak dzieje się z połączeniem, bo twoja przyjaciółka nic nie mówi, a ty jedynie słyszysz jakiś zniekształcony głos, który odbierasz jako żart kumpla, który miał wkrótce się z wami spotkać. Nie masz pojęcia, że to nie jest dowcip, a za chwilę będziesz brać udział w grze o życie bliskiej ci osoby. Pobawimy się w „Pięć sekund”? Pada osobiste pytanie, na które znasz odpowiedź, a po chwili drugie… i widzisz, jak podczas tortur, z twojej przyjaciółki uchodzi życie. Czy naprawdę twój pryszcz był największą tragedią dzisiejszego dnia?
Chris Carter pogrywa sobie z czytelnikami, nie tylko budując napięcie (zdecydowanie mniej jest tych urwanych rozdziałów, zakończonych moim „ulubionym” cyklem: „kurwa, czy widzisz to co ja?”), ale też wwiercając niepokój, kiedy samemu zadajesz sobie pytanie: „czy gdyby do mnie ktoś taki zadzwonił, to umiałbym udzielić poprawnej odpowiedzi?”. Jak wiele można się o tobie dowiedzieć z mediów społecznościowych? Co wypisujesz w komentarzach, jakie wrzucasz fotki? Jak wiele zostawiasz śladów, po których łatwo może wytropić cię jakiś zwyrodnialec?
W „Rozmówcy” autor nie tylko „bawi”, ale też i uczy. Znajdziemy wykład dotyczący whisky, dowiemy się o złamaniu wieloodłamkowym, a także które znaki, według badań FBI, są najgroźniejszymi i najbardziej przebiegłymi spośród wszystkich dwunastu zodiaków. Nie jest to jednak drętwe i nudne, ot takie ciekawostki dla bardziej wnikliwych czytelników, którzy po lekturze oczekują czegoś więcej niż tylko flaków i mózgu na ścianie. Carter zrobi też ukłon w stronę damskiej części czytelniczek, serwując drobne drgnięcie na romantycznej strunie – całuśny wątek z kobietą, a może byłby nawet z kobietami, ale z tą drugą Garcii nie udało się zeswatać Huntera.
Wielkim plusem, według mnie, było wprowadzenie postaci „Pana J” – ostatecznego „wykonawcę” i gościa, z którym lepiej nie igrać. Dzięki niemu finał książki nie okazuje się klapą, bo nie ukrywam, że nie podoba mi się to, kto okazał się mordercą (nie wiem na ile to wynika z tego, że niedawno oglądałam „Murder by Death” z 1976 roku i… teraz jestem surowszym „krytykiem literackim” 😉 ). Podejrzewałam inną osobę, choć z podobnej „branży”. 😉
Czy po ósmym tomie można powiedzieć, że seria z Hunterem się przejadła? Nie mnie. Wciąż łykam jego książki jak pelikan i czekam na więcej. 🙂
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sonia Draga! 🙂