Drugi kryminał, trzecie zaskoczenie i pierwszorzędna intryga – tak wygląda Ursula Poznanski w moich liczbach. Z pozoru mieszanka wybuchowa: tarot, psychiatryk, słyszenie głosów, romans i garść trupów. Niejednemu autorowi by to się spieniło, zwarzyło i nie urosło, ale nie Poznanski, która bez pośpiechu doprawia śledztwo nowymi wątkami, na tyle rozbudzając czytelniczy apetyt, że trwa się z jej powieścią do ostatniej strony, by pożreć w całości to upieczone w dobrej formie kryminalne ciastko.
W szpitalu psychiatrycznym zamordowany zostaje, niewygodny dla wewnętrznych machlojek, młody lekarz. Na jego ciele oprócz śladów, które mogłyby wskazywać na narzędzie zbrodni, zostają znalezione także kolorowe nożyki, ułożone tak, jakby ktoś chciał w ten sposób coś przekazać. Komu i co, to wielostronnicowa rozkmina. Ale czy w ogóle można na poważnie brać jakieś „znaki” zostawione przez osoby leczące się na oddziale zamkniętym? Czy wiarygodny jest pacjent słyszący głosy? Maja, zwichrowany psychiczne erotoman-gawiędziarz? Albo niemająca kontaktu ze światem Marie, którą ojciec przez lata więził i wykorzystywał? Czy tacy świadkowie nie przerosną naszych nieustraszonych policjantów z salzburskiej policji? Czy Beatrice Kaspary, wraz z Florinem dokopią się do sedna tej wielowarstwowej sprawy, która z dnia na dzień podrzuca im coraz więcej pytań i co najgorsze, coraz więcej trupów?
A co do tego ma tarot? W szpitalu organizowane są zajęcia terapeutyczne, które mają stymulować pacjentów. Raz układają ikebany, innym razem ćwiczą jogę, mają również sesje z tarotem, gdzie pokazywane są im obrazy kart, a później tłumaczona ich symbolika. Nie ma wróżenia z kart i ezoterycznego pitolenia, Poznanski zręcznie wplata w fabułę obrazy i znaczenie poszczególnych symboli, skutecznie odciągając uwagę czytelnika od morderstw, które w tym czasie dzieją się za naszymi plecami. W pewnym momencie zastanawiamy się, czy podobnie jak Bea nie jesteśmy zafiksowani tylko na jednym tropie, tylko jak się odfiksować, skoro czas ucieka, a przełomu jak nie było, tak nie ma?
W „Głosach” nie zabraknie też szczypty pieprzyku, bo wszak nie samym trupem żyje policjant. Już od początku tomu czuć, że smalenie cholewek Wenningera do Kaspary jest odwzajemnione, a temperatura ich relacji coraz bardziej rośnie i nie ma co się oszukiwać, że czuć to łóżko w powietrzu. Urocza to para i miło czyta się o tym, jak im tam serduszko mocniej bije, gdy są blisko siebie. Ciekawa jestem co szykuje dla nich Poznanski w innych tomach i czy ta różnica środowisk, z których pochodzą, położy się cieniem na ich rozkwitającym uczuciu. Oby!! Bo przesłodzone historie są nudne. 😉
Za co lubię twórczość Poznanski? Bo tej autorce się nie spieszy. Ona ma czas stopniowo wprowadzać czytelnika w często stojące w miejscu dochodzenie, podsuwać mu ciekawostki i tematy, które na pierwszy rzut oka wydają się odjechane i niepasujące do krwawych morderstw i zapachu sekcyjnego stołu. Do tego dba o obyczajową otoczkę i nie zapomina o bohaterach, borykających się z codziennymi problemami, których nikt nie pyta, kiedy może umrzeć i czy akurat w ten dzień nie miał przypadkiem zaplanowanej konferencji prasowej.
Spójrzmy prawdzie w oczy – nie byłoby na polskich półkach twórczości tej autorki, gdyby nie Tłumacze, którzy znów spisali się na medal (ja nie wiem, gdzie im te medale się mieszczą, bo ja już przyznaję im kolejny i sądzę, że w ciemno mogę rzucić jeszcze z pięć! 😉 ). Dzięki Annie i Miłoszowi Urbanom tę książkę po prostu chce się czytać! 🙂 I wiem, że się powtarzam, ale widząc ten Duet i ich znaczek jakości „U”(jak Urban ;)), wiesz, że to będzie dobra lektura, co potwierdza się z każdym nowym tomem, niezależnie od tego, czy biorą na warsztat Nele Neuhaus, czy Ursulę Poznanski, czy kogokolwiek innego. DZIĘKI WAM ZA TO! 🙂
Za możliwość przeczytania książki
serdecznie dziękuję Tłumaczom i Wydawnictwu Media Rodzina 🙂
Pingback: Jak nie zwariować w psychiatryku czyli "Głosy" Ursuli Poznanski - Marta Zagrajek - Żukoteka()