
Olga Rudnicka „Były sobie świnki trzy”
Czuję się jak rozdeptana stonoga, bo chociaż próbowałam czytać we dnie i w nocy, w upale i chłodzie, w dni parzyste i te nie-, to szło opornie niczym skrobanie masła, gdy zmarznięte… I strach mnie bierze i targa za serce, bo ciągle chcę książek Rudnickiej więcej, ale… czy ta męka podczas lektury nie oznacza pierwszych objawów wypalenia tej młodej autorki?
Jolka Markiewicz – żona mecenasa , Kamelia Padecka – żona komornika, Marta Skałka – żona doradcy podatkowego, mają dość swojego dotychczasowego życia. Mężowie im tylko zawadzają, seksu i pożytku z nich nie ma, dlatego trzy przyjaciółki, siedząc w SPA postanawiają zostać wdowami. Nie mają pojęcia jak, ale chcą, a przecież dobre chęci to pierwszy stopień do celu, czy coś w ten deseń. Obmyślają więc plan, dopasowują kto kogo sprzątnie, kiedy niespodziewanie pada pierwszy trup. Oczywiście nie taką kolejność ustaliły…
-(…) O matko uchowaj nas od wszelkiego zła. – Przeżegnała się z namaszczeniem.
– Przecież jesteś niewierząca – zauważyła Martusia, bo Kamelia wyraźnie zaniemówiła.
– Bo jestem. Mam własną świętą.
– Jaką?
– Matkę wszystkich matek. Świętą naiwność.
Sprawie przygląda się komisarz Kalinka, który musi pracować ze swoją byłą. Baśka go zdradziła, więc wciąż pamięta jej winę, przekomarzają się i w ogóle ma być zabawnie. MA BYĆ. Od początku coś tu komisarzowi śmierdzi, zatem tropi trzy przyjaciółki, próbując patrzeć im na ręce, bo jego intuicja podpowiada mu, że trupów będzie więcej, a jako stróż prawa powinien temu zapobiec…
Jest jeszcze Sandra, po godzinach Sondra, wzięta prawniczka i prostytutka, choć z tego drugiego zawodu zrezygnowała, teoretycznie, stawiając na bycie suką w adwokackim biurze. Pracuje w kancelarii mecenasa Markiewicza, nie tylko świadcząc usługi prawne… Po śmierci jednego z mężów naszych uroczych trzech psiapsiółek, zostaje przydzielona wdowie, przy okazji wplątując się w sieć knutych przez nie intryg… Lecz z czasem i na nią przyjdzie kryska…
Dlaczego mam wrażenie, że znam wszystkie postacie? Że Rudnicka funduje nam powtórkę, nawet sposób ukrycia zwłok jest rodem z „Zacisza 13″… Dlaczego Kamelia jest niczym Magda z „Natalii 5”, a Kalinka jak Marcin, Jolka jak Natalia (nawet dzieci tyle samo!) i nawet jest Darek, jak Darek?! Dlaczego znowu jest drobna blondynka, która będzie mieć tylko przebłyski inteligencji? No i dlaczego to wszystko jest takie na siłę śmieszne? Czyżby powoli dochodziło do tego, że wydadzą wszystko, bo nazwisko autorki jest już znane? Boże, oby nie! Oby to po prostu była taka malutka kolka w tym dorobku Olgi, który w zastraszającym tempie się powiększa, coraz bardziej kulejąc na jakości…
Nawet nie chce mi się więcej pisać, bo czuję zawód, który będę przeżywać jak stonka wykopki. Pierwszy raz żałuję, że znam jedenaście (!) książek autorki, bo teraz nie umiem docenić jej najnowszego dziecka, węsząc tylko gdzie i do czego było podobne. O ile uwielbiam serię o „Nataliach”, to „Świnek” nie trawię, nie przełknę i będą mi ością w oku i kłodą w przełyku. To już lepiej było napisać czwarty tom, a nie tworzyć takie… takie… coś!! Cóż, najwyraźniej nie tylko mojej ręce należy się rekonwalescencja, ale także coś z moim poczuciem humoru nie tak i muszę je jakoś posklejać. Pewnie to dlatego, że łykam wapń i po prostu skamieniało…
Auć, auć, auć Rudnicka, nie rób tego więcej. To bolało, zwłaszcza fana!
PS. Co się dzieje z tym OŻEŻ? Naprawdę widziałam już tyle wersji tego słowa, że można by o tym napisać artykuł, ba! może nawet cienką książkę. Było w tekstach już: „o żesz”, „ożesz” „o żeż”, a nawet… „o rzeż”… Polski język, trudny język, nawet dla korektorów. 😉 Dla ciekawych pisowni „ożeża” polecam artykuł poradni językowej > klik <.
Książka bierze udział w wyzwaniach:
1 czyli książka na jeden raz – do zapomnienia po przeczytaniu (4)
- 7. zdrada w związku