Kiedy zobaczyłam grubą okładkę „Silvera”, te drobiazgi na niej, to oko (oj wcale nie patrzyłam przychylniej, bo jakoś tak ksywkowo się wpasowałam ;)), nie mogłam się powstrzymać, żeby jej nie dotknąć, a przede wszystkim sprawdzić, czy treść będzie równie atrakcyjna co książkowe opakowanie. I do teraz zachodzę w głowę, jak to się stało, że miałam przeczytać jeden rozdział, miałam tylko na chwilę przerwać lekturę innej książki, pooglądać graficzne ozdobniki stron… a tu wita mnie spis treści na końcu! Ja się pytam, kiedy? To chyba sen! A skoro o snach mowa…
Jak mawiał Sherlock Holmes? Kiedy wykluczysz to, co niemożliwe, wówczas to, co zostanie, musi być prawdą, jakkolwiek nieprawdopodobnie brzmi. Tylko co zostawało, gdy nie dało się wykluczyć niemożliwego?
Olivia Silver, zwana Liv, lat piętnaście, wraz z siostrą Mią, dzięki swoim rodzicom (szczególnie niezwykle zapracowanej i kochliwej mamusi) mogły zwiedzić świat. Pewnie niejedna spragniona podróży dusza westchnęłaby tu z zazdrością (bo ilość miejsc, które zobaczyły siostry była naprawdę całkiem spora), gdyby ta cała tułaczka nie oznaczała ciągłych przeprowadzek, zmiany szkoły, a także braku przywiązywania się do przyjaciół, nie mówiąc już o jakiś nastoletnich zakochiwaniach (bo po co tworzyć parę, skoro zanim się obejrzysz mamusia zafunduje ci nowe mieszkanie na końcu świata?). Tym razem los rzuca je do Londynu, gdzie wizja małej wiejskiej chatki roztaczana przez rodzicielkę, okazuje się kolejną obiecanką cacanką i wynajętym mieszkaniem. Nad ich głowami, już na lotnisku, zbiera się chmura o intensywnym zapachu specyficznej odmiany sera…
W Anglii piętnastolatka nie tylko musi przywyknąć do nowej prestiżowej szkoły, nowych członków rodziny i kota, ale przede wszystkim wytropić, a to sprawia jej największą frajdę (jest fanką Sherlocka, ciekawe czy tego z Cumberbatch’em :P), o co chodzi z zielonymi drzwiami z jaszczurkowatą klamką, które widuje w snach. I dlaczego spotyka w nich czwórkę szkolnych przystojniaków, do tego na cmentarzu? Co oni tam robią? Dlaczego te sny są takie realne? Liv koniecznie musi wziąć to pod lupę!
-Najciekawsze rzeczy to te najbardziej niebezpieczne – powiedziałam cicho. – I na przekór wszystkiemu trzeba je zgłębić.
-A może właśnie dlatego.
Kerstin Gier zafundowała już czytelnikom „Trylogię czasu” („Czerwień rubinu”, „Błękit rubinu”, „Zieleń szmaragdu”), którą koniecznie muszę nadrobić, żeby móc powiedzieć, czy początek nowej trylogii tej autorki trzyma poziom w porównaniu do dotychczasowych jej dzieł. Jedno jest pewne – „Silver” czyta się sam. Napisany jest z humorem, lekkością i ma to tajemnicze „coś”, co nie pozwala oderwać się od lektury. Chwilami zastanawiałam się, czy zbyt często nie jest poruszany wątek dziewictwa (wszak większość bohaterów nie skończyła lat osiemnastu), ale czy w nastoletnim wieku, zwłaszcza panowie, nie są takimi erotomanami gawędziarzami? Myślę, że nawet niektórzy z tego nie wyrastają. 😉 Ciekawym zabiegiem jest wrzucenie między rozdziały postów z plotkarskiego szkolnego bloga, a że nie znamy tożsamości wykonawczyni wpisów, dodatkowo bardziej przyglądamy się bohaterom, szukając ich potknięcia, które da nam odpowiedź, kto smaruje takie rewelacje i zawsze pierwszy wszystko wie najlepiej.
Wydaje mi się, że w „Czasie żniw” Samanthy Shannon spotkałam się z wątkiem snów, widzenia we śnie i tego, że można czegoś w nich dotknąć. Gier jednak poszła dalej, dając do zrozumienia, że nie tylko kreujesz swój sen, ale przez drzwi do twojej sennej krainy może wejść każdy, a co za tym idzie poznać twoje najskrytsze marzenia i pragnienia. To zarazem ekscytujące, magiczne jak i niebezpieczne, bo przecież nie każdy życzy ci dobrze…
Przyczepić się muszę, może to błahostka, ale odczułam niedosyt jeśli chodzi o tłumaczenie pochyłej czcionki. Nie wszystkie łacińskie zwroty, niemieckie i angielskie zostały przełożone na polski. Owszem z kontekstu można się wiele domyślić, jednak co tu kryć – nigdy nie byłam językowym orłem, więc chwilami nerwowo zadrgała mi brew, kiedy nie do końca wiedziałam czy moje „Kali jeść” oznacza faktycznie wzmiankę o jedzeniu, czy może jednak „Kali” chciał, na przykład skorzystać z toalety…. Łudziłam się, że w załączniku na końcu książki, gdzie mamy spis postaci i objaśnienie systemu angielskiego szkolnictwa, będę mieć choć kilka potwierdzeń swoich lingwistycznych zagwozdek… no niestety, muszę iść na kawę z wujaskiem google (podczas lektury nie mogłam, za bardzo byłam wciągnięta :P).
Koniec marudzenia, podsumujmy. „Silver” to taka smaczna młodzieżówka, w której autorka, oczko za oczkiem tka barwną historię w sennej krainie z tysiącami drzwi, intrygując przemyślanymi i wyszczekanymi postaciami. W tym wszystkim nie zapomina o wątkach, które niepokoją i choć chwilami absurdalne, wciąż ciągną czytelnika ku nieznanemu, sprawiając, że ślinka już cieknie na myśl o kolejnych tomach tej magicznej opowieści. Kolejna księga już we wrześniu – nie mogę się doczekać!
Za magiczną wędrówkę po snach dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina! 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniu:
6 czyli sześć tytułów, które polecisz innym, bo wbiły cię w fotel w 2016 roku (9)
Pingback: „Kwak rudy nie szczyty” czyli „Czerwień rubinu” Kerstin Gier |()