Uwaga! SPOILERY! Opinia zawiera ich na pewno sporo, więc Człek nieznający „Star Warsów” (chociażby w filmowej odsłonie), czyta na własną odpowiedzialność odjęcia sobie niespodzianek, którymi zaatakowałoby go Imperium. 😉
Jeffrey Brown, o czym przeczytamy na końcu książeczki, dorastał, oglądając filmy z cyklu „Gwiezdne Wojny”, zbierał kolekcjonerskie karty i bawił się figurkami z „Gwiezdnych Wojen”. Swoją fascynację tymi międzygalaktycznymi przygodami postanowił zobrazować, w specyficzny, żartobliwy sposób. I tak oto narodziła się seria książek, swoistych powiastek graficznych, które okazały się niezłą gratką dla fanów Star Warsów.
Vadera nie trzeba nikomu przedstawiać. Powiewająca na galaktycznym wietrze czarna peleryna, do tego aparat ułatwiający oddychanie, który zniekształca głos i zwiększa głośność oddychania wbudowany w czarną maskę z hełmem i dzierżony w ręce czerwony miecz świetlny – tak najkrócej i typowo zewnętrznie można opisać tego bohatera. Jaki jednak jest Lord V.? (bo, że jest to postać szalenie interesująca, można przekonać się oglądając (póki co) dwie trylogie) Jak poradziłby sobie w roli rodzica? Czy moc będzie z nim, nawet kiedy zostaną mu postawione niezręczne pytania?
A co, kiedy na jego barki spadłby trud wychowania nastoletniej córki? Czy dałby Lei wejść na hełm? Jaki byłby jego stosunek, do jej adoratora? Czy Księżniczka byłaby jego oczkiem w głowie i córusią tatusia?
Książeczki są prawdziwą gratką dla fanów „Gwiezdnych Wojen”. Są urocze, rozczulające i trafiają w sedno. Oprócz scenek, które zawierają dialogi zaczerpnięte z filmów (specjalnie przerobione, żeby wpasowały się w stworzoną przez Browna sytuację), można zachwycić się bogactwem szczegółów i symboli, odpowiednio doprawionych kolorami i humorem.
Ważna informacja: „Vader i syn” i „Vader i córeczka” zostały przetestowane na moim Mężu, fanie „Star Warsów”, który skutecznie kilka lat temu wprowadził mnie w tajniki zarówno ciemnej jak i jasnej strony mocy, gwiezdnowojennej oczywiście. 😉 Książeczki spowodowały u niego świecenie się oczu, niegasnący uśmiech, chichot i zadowolenie. Te symptomy rozradowania są dla mnie najlepszą rekomendacją.
(Podczas przeprowadzanych badań nie ucierpiał żaden Mąż ;))