Kurdupel z bidula, córka mafiozy, książkowa recenzentka po przejściach i opłakujący siostrę syn alkoholika – taki zestaw serwuje nam autorka, mając nadzieję, że upiekła pyszne ciacho. Niestety nie każdy lubi takie słodycze, a niektórzy mają uczulenie na pewne, przeidealizowane schematy…
Poznajemy Kasię, kiedy nie wie kim jest i gdzie się znajduje. Nie pozostaje jej nic innego jak łykać jak pelikan to, co mówią jej ludzie, którzy ją otaczają: Piotr – wzięty prawnik z sześciopakiem, willą i dużym pe…wnie porfelem, Marta – znakomita kucharka, wielka miłośniczka książek i recenzowania, o wzroście ogrodowego skrzata, co jednak nie przeszkadza jej być olśniewająco piękną. Od początku wiemy, że ten serwujący wyszukane wulgaryzmy, najidealniejszy wizualnie mężczyzna, który lubił sobie podkręcić adrenalinkę hazardem, próbuje naszej Kasience wcisnąć kit o jej przeszłości, a pewnie wepchnąłby w nią jeszcze coś jeszcze, gdyby nie to, że drży jak osika przed swoim bossem, któremu wisi kasę. I pewnie można byłoby Piotra uważać go za skurczybyka, ale gdy poznamy jego historię o trudnym dzieciństwie i siostrze, niejednej czytelniczce zmięknie serduszko. Szalenie przystojne biedactwo! Jak takiego nie kochać?!
Ponieważ książka pisana jest z perspektywy czterech bohaterów, warto więc teraz przejść do Marty. Tu autorka dokonała zabiegu – magnesu na czytelniczki, zwłaszcza te, które o książkach piszą. Dziewczyna jest recenzentką, dużo mówi o swojej miłości do literatury i jeśli nie przyciągnie nas historia jej patologicznego związku, to chociaż wspólna czytelnicza pasja sprawi, że do Marty powinnyśmy poczuć sympatię. Och, no… chociażby szczyptę tej, którą obdarzy ją Fred.
– Leselfuje je na fyłoncnosc – bełkotał, ssąc brodawki.
Właściwie rola Freda jest dla mnie iście wyjęta z epokowych dzieł, kiedy potrzeba było ludziom przyzwoitek, często muszących wtopić się w tło, chociażby jak w przypadku tego bohatera, ubierając ciuszki ogrodnika. Seksownego ogrodnika, rzecz jasna. Postać, według mnie oczywiście, pojawia się w powieści tylko po to, żeby można było bezkarnie popisać o seksie, a także, żeby wszyscy mieli mambę, to znaczy parę, bo przykrym byłoby, gdyby recenzentka musiała wzdychać tylko do postaci z kart książek! Fred również ma skopaną przeszłość, ale wielkie serce i równie wielkiego penisa, którym się wielokrotnie szczyci, jak i szczytuje. Jest również bardzo kreatywny, stosując człekokształtne określenia obiektu swojego pożądania.
A sama historia? Cóż pewnie nie byłaby zła, ale ma się wrażenie, że to już było i nie ma nic zaskakującego w schemacie: budzę się po wypadku – nic nie pamiętam, więc wciskają mi kit – prawda wychodzi na jaw, muszę się z nią uporać, w międzyczasie zakochuję się w osobie, która mnie bajerowała. Okej, mamy tu wątki poboczne rodem z „Ojca chrzestnego”, gdzie trzymający w garści wszystko i wszystkich, wielki boss, lubi mieć władzę także w swojej rodzinie i dyrygować życiem zarówno swoich domowników, jak i dłużników. Ale czy tego też już nie było? Czy naprawdę jedynym emocjonującym momentem w książce będzie scena, kiedy okazuje się, że gość sprzedał dwieście książek za trzysta złotych?!
Zaletą „Bez pamięci” jest niewątpliwie to, że autorka „ma pisane”, czyli na tyle sprawnie posługuje się słowem, że tekst wręcz znika sprzed oczu i można powiedzieć, że książka czyta się sama. I choć nie poczułam mięty do bohaterów, nie chwyciła mnie za serducho historia głównej bohaterki (ani żadnej innej wymyślonej osóbki), to doceniam trud włożony w napisanie książki (zwłaszcza po doczytaniu, że autorka jest matką, a mimo to wykrzesała siły, żeby wykreować różne postacie i napisać ich historię! Podziwiam!). Myślę, że to mnie rozmiękczyło i przez to kończę biadolenie i cóż, pozostaje mi życzyć, żeby książka trafiła w ręce czytelniczek, którym przypadnie do gustu, a sądzę, że znajdą się osoby, które chciałyby sięgnąć po tak lekką lekturę. Ja mimo wszystko oczekuję czegoś więcej…
Książkę przeczytałam dzięki Cyrysi, która zorganizowała Book Tour z „Bez pamięci”. Dziękuję 🙂