Historia nie dba o to, co ty uważasz za cel swojego życia. Ona jest jak sroka, ciągnie do gniazda wszystko co jaskrawe, błyszczące, niezwykłe.
Ten tom już od pierwszych stron jawił się jako prawdziwa bomba rozrywkowa, no bo jak może być inaczej, skoro nasze wciąż sobie dokuczające trio ma trzymać się razem?! I jakiż był mój szok, kiedy przed oczami zamigotał mi napis KONIEC TOMU DRUGIEGO. Składam reklamację! Dlaczego to, co fajne, tak szybko się kończy i to jeszcze w takim momencie?!
Bo tak naprawdę człowiek zawsze próbuje pozbyć się problemów, których nie jest w stanie rozwiązać, a nie życia. Ma nadzieję, że zrobi krok na drugą stronę i zyska wolność od wszystkiego i od wszystkich, wykazując się wielkim męstwem. Które tak naprawdę jest tchórzostwem.
Ciężko pisać o drugim tomie unikając spoilerów, ale postaram się spiąć poślady i napisać co nieco, zanim przejdę do rozpływania się w ochach i achach. 😉 Ryska, Żar i Alk tworzą kompanię przemierzającą świat na krowie, próbując znaleźć nie tylko sto złotych monet, ale też sposób jak odczarować „świecę”. To, że wciąż są razem wynika z tego, że Żar chce kasę, Ryska pomóc, a Alk nie ma wyjścia. Nie może być jednak tylko lekko i wesoło, bo w lasach czają się rozbójnicy, którzy nie tylko krzyżują szabelki, ale także większość planów naszych wędrowców. Do tego wciąż odnosi się wrażenie, że wojna wisi w powietrzu, choć póki co prawi o tym szurnięty modlik… Czy ktoś w tym tomie straci głowę – dosłownie, ale też i w przenośni? 😉
Jeśli na czas nie zrezygnować z marzenia, które straciło sens, to spełnienie go przyniesie tylko rozczarowanie.
W „Wędrowniczce” gada się zdecydowanie więcej, ku mej wielkiej uciesze. Słowne szturchańce, które przeważnie panowie wymieniają między sobą, działają jak maseczka nakrapiana chichotem i świetnie odprężają. Z Ryski Alk wyciąga głupiutkowatość, a Żar próbuje być zawsze na posterunku, choć nie jest to łatwe, zwłaszcza gdy złodziejaszek dostanie nabożną fuchę. Akcja jednak nie mknie do przodu na łeb na szyję, można powiedzieć, że chwilami przysiada na pupie, żeby popielić grządki i ugotować zupę na bobrzych głowach. Ale czy to źle? Pewnie fani pozwracanych zwrotów akcji mogą pokręcić nosem, ja jednak spijałam śmietankę uszczypliwości i z radochą jeszcze bardziej szczerzyłam się na sceny z Alkiem, który niewątpliwie jest kręgosłupem całej tej trylogii, bo Ryska, cóż… jeszcze wiele się musi nauczyć, zwłaszcza, że Żar nie zawsze będzie ją bronił.
„Wędrowniczka” świetnie wyćwiczyła moje mięśnie brzucha, a także te mimiczne i została sowicie oparskana niespodziewanymi wybuchami śmiechu. Jak dla mnie – książka warta świeczki, a nawet tego, żeby z prędkością strusia pędziwiatra sięgnąć po „Świecę”. 😛