Chodź do mojej „bazy”. Tu między krzesłami i fotelem, gdzie rozciągnęłam koc, upinając go klamerkami do bielizny, znajdzie się miejsce dla Ciebie. Jest spokojnie, zacisznie, nikt nam nie przeszkodzi, kiedy będę Cię zapoznawać z dwójką moich przyjaciół. Zapomnij, że będziemy opowiadać sobie historie o duchach! Mam dla Ciebie coś zdecydowanie lepszego: opowieść o życiu w niewielkiej społeczności, o nieznanym, ale… Ludzie nie lubią nie wiedzieć, kim jesteś; nie lubią rzeczy, które odstają od reszty, to ich przeraża. Wolą diabła, którego znają, niż tajemnicę, której nie rozumieją. Zaryzykujesz? Tylko weź latarkę. I chusteczki, chusteczki koniecznie!
Nad niewielką wyspą, otoczoną grzęzawiskami, bagnem i morzem, unosi się magia. Roztacza się już od strony mostka, na którym jadąc z Caitlin samochodem mijamy młodego chłopca, Nieznajomego, przybysza, który wyróżnia się na tle społeczności tym, że jest… tajemniczy. Nie ma ze sobą smoków, nie posiada nadzwyczajnych mocy (no dobra… wielu rzeczy nie będziemy potrafili wytłumaczyć, ale żeby od razu moce? Nie… to przecież tylko „przypadek”), nie jest skąpo odziany w strój superbohatera, który przemieni się, założy pelerynkę po to by zbawić ludzkość. On samą swoją obecnością sprawia, że ludziom otwierają się oczy i coś w nich pęka…
Najgorzej, kiedy nie ma się pewności, co się tak naprawdę czuje. Myśli przeskakują z jednej rzeczy na drugą, nie można się odprężyć; to coś jak swędzenie, tylko że nie wiadomo, gdzie się podrapać.
Caitlin musiała o nim opowiedzieć. O Lucasie, niebieskookim wędrowcu, niezwykłym w swej zwykłości. O tym, jak to wszystko się zaczęło. Miało pomóc jej to zrozumieć, pogodzić się z tym, co się stało. Zaczyna więc opisywać każdą chwilę, swoje myśli, niczego nie pomijając, nawet tych muszek na wodzie i żuczka w piasku. Dokąd on zmierzał przedzierając się między tymi kamienistymi ziarenkami? Czy pamiętał to, co robił wczoraj? Caitlin dużo rozmyśla, nie chce żeby w jej wyznaniach zabrakło czegokolwiek, więc pozwala spojrzeć na świat swoimi oczami, powąchać, dotknąć, poczuć chłód i spocić się w upale. Osoby, które są w jej otoczeniu poznajemy tak po prostu będąc z nimi, obserwując ich reakcje, postawy, zmienność zachowań. A co z tym zapowiadanym z okładki „love story”?
Brooks pokazał, jak można pisać o miłości, nawet nie pieczętując jej pocałunkiem. Westchną z rozczarowaniem fani magnetycznego przyciągania ciał, pospiesznego zrywania fatałaszków i ziejącej namiętności, która wybucha seksualną siłą nawet zanim dwoje ludzi na siebie spojrzy. Tu nie ma obłapiania, czułych gestów, jest tylko coś na kształt przyjaźni, uczucia, które nie zamydla oczu, ale kiełkuje niespiesznie, nie wykrzykując: „kocham cię” na pierwszej randce. Nawet nie wiemy, czy jest ono odwzajemnione. I nie jest ono w tej powieści najważniejsze.
Zawsze jest jakieś wyjście, problem polega na tym, by w porę je znaleźć.
Mała społeczność ma to do siebie, że kiedy pojawia się ktoś obcy, jest uznawany za intruza. Najlepiej takiego posądzić o wszelkie zło, splunąć mu pod nogi i nie ułatwiać życia. Dlaczego? Bo wkroczył do niekoniecznie zdrowego systemu i samą swoją obecnością zmusza do zmian, bo chociażby pomógł, wyprzedzając tego, który powinien zdobyć się na ten szlachetny czyn. To karygodne, że ktoś nieznajomy ma serce, a przy tym nikomu nie wadzi. Tak nie może być, trzeba mu zgotować wendetę, chociaż nikogo nie skrzywdził…
To niesamowite, jak wiele prawd o ludziach można zawrzeć w tak niewielkiej książce. Z przerażeniem patrzy się na samonapędzającą się spiralę nienawiści, na to że prawdziwe zło uchodzi płazem, bo ludzie tak bardzo zaślepieni są urojeniami. I ten strach. Strach przez nieznanym, przed wyłamaniem się z grupy, przed odrzuceniem i samotnością. I najprostsze rozwiązania: alkohol, narkotyki, gwałt. A w tym wszystkim iskierka nadziei na zmianę. Iskierka imieniem Lucas.
Szczerze i z serca polecam książkę, bo nie tylko z nabożeństwem i pietyzmem opisuje otaczający świat, ale przede wszystkim ściąga z oczu klapki, pozwalając uprzątnąć własne podwórko z brudu uprzedzeń i strachu przed nieznanym, doceniać chwile i trzy razy się zastanowić, czy faktycznie warto zawsze płynąć z prądem, ślepo wierząc w racje tłumu.
Z serducha dziękuję Annie i Miłoszowi Urbanom za możliwość przeczytania tej książki. <3 Moja wdzięczność za Ich trud włożony w tak wszechstronne tłumaczenia kolejny raz wzrosła! Cieszę się, że mogłam poznać tę historię. Myślę, że również mnie stała się ona bliska i będę powracać do niej z sentymentem. 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniu: