Niby ludzie nie czytają, a pisarzy jak „mrówków”. Półki z nowościami uginają się pod ciężarem gniotów mniejszych, bądź większych, więc trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby wydatek na książkę okazał się strzałem w dychę, a lektura nie tylko pięknie wyglądała na półce, ale też przyciągnęła na tyle skutecznie, żeby czytać ją z wypiekami na twarzy. Czy warto zaufać debiutantowi i sięgnąć po „Miasto krwi”?
Życie to licytacja, nieustanne targowanie się.
Siedemnastowieczne Hyruf, tętniące plugawym przestępczym życiem miasto, gdzie religia staje się źródłem władzy, zysków i machlojek. Ludziom doskwiera bieda, głód ściska żołądki, przez co stają się bardziej bezwzględni i zdani na łaskę tych, którzy zaoferują im pieniądze na przetrwanie. W tym ponurym świecie żyje Mulgih, młody mężczyzna z oszpeconą twarzą (ma sparaliżowaną jedną stronę, przez co opada mu kącik ust). Żyje, a może raczej egzystuje, dając poniewierać się ojcu, który nie waha się również podnieść ręki na jego matkę. Do czasu, kiedy decyduje się na desperacki krok i sfinguje samobójstwo ojca. To działanie, a później wplątywanie się w różne szemrane interesy, czyni z niego bezwzględnego mordercę, który wpada w błędne koło, wciąż dobierając sobie kiepskich „znajomych”wśród reformatorów…
– Pamiętasz, kim byłeś wcześniej?
– Mordercą?
– Nadal nim jesteś. Kim byłeś kiedyś?
– Złodziejem…
– Wciąż to robisz, kradniesz ludzkie uczucia. (…)
– Nikim – odparłem w końcu.
– Właśnie! – na jego usta wypełzł drwiący uśmiech. – Nikim. I znowu musisz się nim stać.
Historia stworzona przez Kamila Dziadkiewicza od razu skojarzyła mi się z opowieścią o Quasimodo. Nie mamy tu co prawda pięknej cyganki, ale mamy Sillę (postać również nieidealną wizualnie, bo posiadającą bielmo na oku), a służymy Palatynowi, a nie Frollowi, jak było to w „Dzwonniku z Notre Dame”. Oczywiście czasy i miejsce są inne, ale również poruszany jest wątek nietolerancji, choć zdecydowanie nie jest on głównym tematem książki. Na pierwszy plan wysuwają się krwawe religijne wojny, bestialstwo (niejeden mózg rozbryźnie się po ścianie) i dążenie do władzy po trupach, niezależnie od płci i wieku. Zręcznie budowana duszna aura niepokoju chwilami szczypie w oczy, a podążanie śladami przestępców okaże się nieraz mocno wyboistą ścieżką, ku uciesze dla fanów kryminałów. Ale nie zawsze było tak kolorowo…
Na początku wgryzanie się w książkę było mocno niepokojące, bo odnosiłam wrażenie, że główny bohater mówi sobie a muzom, rzucając furę nazwisk i miejsc, które zupełnie nic mi nie mówią. Myślałam: „o kurcze, jeśli tak ma wyglądać cała książka, to będziemy musiały się rozstać, zdecydowanie prędzej, niż później”. Wytrwałość jednak popłaca, bo stopniowo, z rozdziału na rozdział nazwiska nabierają ludzkich kształtów, a miejsca stroją się w opis architektury, oddziałując na wyobraźnię. Każdy rozdział oznakowany jest datą, więc nie jest to płynna historia (nie ma się wrażenia poszatkowania, choć pewnie było takie ryzyko), ale coś w stylu dziennika Mulgiha, miejscami bardzo konkretnego, który poczuł potrzebę opowiedzenia nam o swoim życiu. Obserwujemy jego przemianę, niespieszne odkrywamy jego wnętrze, poznajemy myśli i filozofię, którą usprawiedliwia swoje poczynania. Z zahukanego złodziejaszka przeradza się w mordercę, coraz bardziej przypominając tych, z których chciał unikać…
Autor stworzył niesamowity klimat, wręcz ma się wrażenie, jakby żył w tych czasach, przyczajony w rogu ulicy spoglądał spod kaptura i przesyłał nam pocztówki z Hyruf i okolic, do tego na odwrocie kartek piszcząc historie, które są niczym pudełko wytrawnych czekoladek – nigdy nie wiesz, co kryje się pod sreberkiem kolejnego rozdziału, więc musisz rozsmakować się w treści i dać się porwać społeczno-religijnym zawirowaniom, licząc, że natrafisz na rozwiązanie, które będzie mniejszym złem. Nie ma magicznych stworzeń, żadna wiedźma nie wróży ci z fusów, jest świat zrodzony z wyobraźni autora, który nie potrzebuje elfickiej łuczniczki, żeby przyciągnąć czytelnika spragnionego fantastycznej historii.
Zapamiętajcie to nazwisko, zapamiętajcie ten tytuł, zapamiętajcie tę okładkę. To kolejny polski debiut, który zasługuje na głośne: „wow!”. Jestem ogromnie ciekawa co będzie dalej i mam nadzieję, że tą ciekawością zarażę też innych, którzy wraz ze mną będą wyglądać kontynuacji Sagi Wschodniej. 🙂
(Wyniuchałam, że na stronie autora (KLIK!) pojawiają się przypisy do książki, więc można wyjaśnić niejasności i zobaczyć skąd czerpał inspirację, np. dla niektórych miejsc, czy osób. Genialne!)
Za możliwość przeżycia niezwykłej przygody w Hyruf dziękuję Autorowi i zaczytani.pl 🙂
Książka bierze udział w wyzwaniach:
6 czyli sześć tytułów, które polecisz innym (5/6)
DEBIUT POLSKIEGO AUTORA (2016 rok)
18. książka, do lektury której zachęciła Cię recenzja blogera