Z diamentu lwa lico – ileż dumy na nim.
Surowa klątwa mąci światła promienie
i wszystko się zmienia w słońca umieraniu.
To kruka ostatnie tchnienie.
Tajemniczych podróży w czasie ciąg dalszy. Tym razem jednak, prócz całej groźnej, tajemniczej Rady Strażników, siejącej wątpliwości co do szlachetnych pobudek swoich działań, do gry wchodzi nowy, przesympatyczny bohater – Xemerius – który, od pierwszych chwil na kartach powieści, podbił moje serce, chociaż zdecydowanie nie przepadam za postaciami, które rzygają, chociażby była to tylko woda, jak w przypadku tego świetnego stworka. Książka wiele zyskuje dzięki komentarzom i docinkom Xemeriusa, który nie zwykł owijać w bawełnę. Czasem żałowałam, że słyszy go tylko Gwendolyn, bo myślę, że sporo mógłby namieszać, gdyby niechcący wymsknął mu się jakiś komentarz przy którejś postaci towarzyszącej naszej rubinowej podróżniczce w czasie. Może też dzięki niemu spojrzenia Gideona byłyby mniej lodowate, przez co Gwen mogłaby mniej skupiać się na mroźnym klimacie, który rzekomo powodują gałki oczne diamentowego przystojniaka.
Radośnie mogłam odbić się od ziemi (i myślę, że wraz ze mną podskoczył niejeden fan wątków romantycznych) i poszybować w nieco przewidywalną dla starszego czytelnika, ale może nie całkiem oczywistą relację Gwen-Gideon, w której pod koniec lektury przyjdzie czas na DRAMĘ! Jest ona niezwykle potrzebna, zwłaszcza, że cukierkowy romansik niemal od pierwszego wejrzenia, czynił z głównej bohaterki nieco głupią kozę. Teraz jednak Gier pląta nieco ścieżki szczeniackiej wręcz miłostki panny Shephard, a także wszelki rozterek towarzyszących jakże fascynującym pocałunkom serwowanym przez pana de Villiers, stawiając główną bohaterkę przed wyborami, które mogą zaważyć na powodzeniu całej chronografowej misji z kamieniami szlachetnymi. Choć nie spodziewam się, że trzeci tom zaserwuje w tej sprawie bad end, zamiast happy endu, to i tak jestem ciekawa co też przyszykowała dla tej pary całkiem pomysłowa autorka.
Rozwaliła mnie końcówka książki, jako że lubię czytać książkę od deski do deski, nie pomijając podziękowań, czy innych dodatków, które serwuje autor, czy też wydawnictwo. Nie dość, że zaserwowano nam spis najważniejszych osób, dodatkowo też zagadkę, żeby móc rozszyfrować co też skrywa pewna skrytka, to wisienką na torcie jest zawarta w podziękowaniach wypowiedź Kerstin Gier, która jest świadoma, że do zakupu tego tomu może zachęcić przede wszystkim okładka. :”) Myślę jednak, że autorka za nisko się ceni i owszem, wydanie Media Rodziny, wzorowane na niemieckim pomysłowym „opakowaniu” książki, jest po prostu piękne, to na treść również nie można narzekać. Tłumaczce, pani Agacie Janiszewskiej, udało się skutecznie przykuć uwagę czytelnika, tak operując słowem, że nie sposób oderwać się od lektury, będąc wciąż głodnym tego, co będzie dalej. Wielki plus za to! 🙂
Szalenie cieszę się, że udało mi się przeczytać drugi tom Trylogii Czasu, dzięki wspaniałomyślnemu wskrzeszeniu tej serii przez Wydawnictwo Media Rodzina. Myślę, że to gratka dla fanów twórczości Kerstin Gier, a także niezwykle przyjemna ozdoba biblioteczki, która przy „Silverze. Trylogii Snów” cieszy oko, zarówno okładką, jak tym, co kryje pod nią.
Zdecydowanie muszę wiedzieć, jaki będzie finał tej historii! Cieszę się, że niedługo się o tym przekonamy! 🙂
Za szafirową perełkę dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina 🙂